Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Tour de France 2020: podsumowanie 107. edycji wyścigu - kolarstwo

Emil Riisberg

21/09/2020, 05:00 GMT+2

107. edycja Tour de France była przed startem wielką niewiadomą. Rozgrywana w szczególnych warunkach, w ścisłym reżimie sanitarnym, z ograniczonym udziałem kibiców. Ale też ruszająca zaledwie miesiąc po wznowieniu sezonu, z zagadkową formą wielu kolarzy. Okazała się jedną z najbardziej pasjonujących w ostatnich latach. Jej nieoczekiwany zwycięzca dopełnił tego obrazu.

Podium 107. edycji Tour de France

Foto: Eurosport

Sobotnie zwycięstwo Tadeja Pogacara (UAE Team Emirates) nad Primożem Rogliciem (Jumbo-Visma) nieprzypadkowo porównuje się do osiągnięcia Grega LeMonda, który na ostatnim etapie Tour de France w 1989 roku pokonał Laurenta Fignona. Amerykanin miał przed czasówką 50 s straty. Pokonał Fignona na Polach Elizejskich o 8 s.
Na tym jednak koniec podobieństw. LeMondowi wytykano wykorzystanie nowinek technicznych poprawiających aerodynamikę. To on właśnie spopularyzował powszechnie dziś stosowaną kierownicę do jazdy na czas, nazywaną od jego nazwiska "lemondką". W przypadku Pogacara wnikliwi obserwatorzy dopatrzyli się nawet, że po zmianie roweru jechał bez nieodzownego dziś w wyścigach komputera, pomiaru mocy i innych udogodnień.
- Na podjeździe nic do mnie nie docierało. Było zbyt głośno przez kibiców - mówił na mecie nieoczekiwany triumfator. - Nie wiedziałem, jaki mam czas. Jechałem z całej siły.

Wbrew wszystkiemu

Pogacar wygrał jazdę na czas i cały Tour de France na przekór wszystkiemu. Właściwie bez drużyny, bo Fabio Aru i Davide Formolo wycofali się we wcześniejszej fazie wyścigu, a pomoc pozostałych kolegów kończyła się zwykle na początku podjazdów. Na przekór sile Jumbo-Visma, która miała w ręku wszystkie karty, ale niewykluczone, że zbyt mocno skupiła się na walce z Eganem Bernalem (Ineos Grenadiers) i zlekceważyła młodego Słoweńca. Na przekór opiniom, że nie można wygrać Tour de France w debiutanckim starcie w tym wyścigu. I w pewnym sensie na przekór sobie, bo - jak sam wyjawił - przyjechał do Francji przede wszystkim po to, żeby sprawdzić się w tym wyścigu, a nie po to, by go wygrać. Tymczasem okazał się najmłodszym triumfatorem Wielkiej Pętli od 1904 roku, gdy zwycięzcą został niespełna 21-letni Henri Cornet.
Nieoczekiwane zwycięstwo Pogacara w pewnym sensie okazało się jednak zgodne z naturą tegorocznego Tour de France, rozgrywanego nietypowo we wrześniu. Na początku wyścigu nie brakowało opinii, że rozgrywany w sanitarnej bańce wyścig zakończy się ledwie po dziewięciu etapach. Tymczasem na kwarantannie wylądował tylko dyrektor wyścigu Christian Prudhomme, a kilka drużyn zmuszone było do odesłania do domów niektórych ze swoich pracowników. Wyścig jednak jechał dalej i z dnia na dzień stawał się coraz bardziej pasjonujący i obfitujący w nowych bohaterów.

Zasłużony triumf Kwiatkowskiego

- Ja bym sobie życzył, żeby Michał wygrał etap i "rozliczył się" z wyścigiem. To byłaby dla niego zasłużona nagroda, a i kibicom byłoby znacznie przyjemniej oglądać taką walkę - mówił w rozmowie z eurosport.pl Zenon Jaskuła, pierwszy polski zwycięzca etapowy w Wielkiej Pętli. Na 18. etapie marzenie Jaskuły się spełniło, a kolarscy kibice w całej Polsce w końcu doczekali się etapowego triumfu Michała Kwiatkowskiego.
Osiągnął to w fenomenalnym stylu. Po wycofaniu się z wyścigu Bernala kolarze Ineos Grenadiers mogli się skupić na realizacji innych celów. Richard Carapaz ruszył do walki o klasyfikację najlepszego górala, w czym Kwiatkowski wytrwale mu pomagał. 18. etap od początku zaplanowali pod kątem wygrania odcinka i przejęcia koszulki w grochy.
Plan zrealizowali z nawiązką, a podwójne zwycięstwo celebrowali niemal przez cały ostatni kilometr.
- Teraz zrobisz coś dla siebie - miał powiedzieć polskiemu kolarzowi Carapaz, trzymając palec na hamulcu.
Linię mety pierwszy przeciął Kwiatkowski, obejmujący swojego kolegę z drużyny. Dwójka z Ineos zafundowała kibicom kolarstwa niezapomniany spektakl, a Kwiatkowski po wielu latach ciężkiej pracy na sukcesy kolegów z drużyny w końcu dołączył do elitarnego grona polskich zwycięzców na Tour de France.

Bohaterowie Wielkiej Pętli

107. edycja Wielkiej Pętli może się pochwalić wieloma nieoczekiwanymi bohaterami. Bez wątpienia należy do nich Szwajcar Marc Hirschi (Team Sunweb), który w debiucie w Tour de France zapracował na miano najbardziej walecznego kolarza wyścigu. Próbował kilka razy. Był blisko szczęścia na 2. etapie w Nicei, gdzie ubiegł go Julian Alaphilippe (Deceuninck-Quick Step). Próbował na etapie 9., ale jego samotny atak został unieszkodliwiony na ostatnich metrach przez Pogacara i Roglicia.
W końcu udało mu się na odcinku nr 12, gdzie ponownie spróbował samotnego ataku, który przyniósł mu upragniony sukces. Na nim jednak nie poprzestał. Walczył również z Carapazem o koszulkę w grochy i kto wie, jak potoczyłyby się losy wygranego przez Kwiatkowskiego etapu, gdyby Hirschi nieszczęśliwie nie upadł na jednym z zakrętów.
Pewnego rodzaju objawieniem okazał się również Wout Van Aert (Jumbo-Visma). Kolarz, który sprinterskie umiejętności zaprezentował już przed rokiem, gdy wygrał jeden z etapów, w tegorocznej edycji zademonstrował niezwykłą wszechstronność. Wygrał dwa etapy kończące się finiszem z grupy, a gdy tylko nadchodziły górskie odcinki, był jednym z najciężej pracujących pomocników Roglicia.

Wielcy przegrani

Miał też ten wyścig wielu pechowców, a fatalna seria zaczęła się już na otwierającym Tour etapie w Nicei. W fatalnych warunkach pogodowych i na bardzo śliskiej drodze doszło do wielu kraks, które już na początku wyścigu wyeliminowały z rywalizacji dwóch liderów Lotto-Soudal Philippe'a Gilberta i Johna Degenkolba.
Tuż przed metą 1. etapu leżał również Thibaut Pinot (Groupama FDJ), który wprawdzie jechał dalej, ale kilka etapów później kryzys dał znać o sobie i zapowiadający walkę o najwyższe cele Francuz musiał pożegnać się z marzeniami o wysokiej lokacie w wyścigu.
Później odpadali kolejni: Romain Bardet (AG2R La Mondiale), Gregor Muehlberger i Lukas Poestelberger (obaj z Bora-hansgrohe), Ion Izagirre (Astana) i wielu innych.
Do udanych nie zaliczy również wyścigu Peter Sagan (Bora-hansgrohe), który stawał na starcie z planem wywalczenia po raz ósmy zielonej koszulki zwycięzcy klasyfikacji punktowej. Rywalizował w niej z Samem Bennettem (Deceuninck-Quick Step). Wszystko układało się dobrze aż do 11. etapu, gdzie za niebezpieczny manewr tuż przed metą został przez sędziów pozbawiony części punktów.
Próbował je później odrabiać, ale ze Słowaka wyraźnie zeszło powietrze. Na lotnych finiszach pozwalał Bennettowi i jego kolegom z drużyny odbierać sobie kolejne punkty. Z kończących się sprintem etapów pozostał mu już właściwie tylko finisz w Paryżu. I tu był trzeci, za Bennettem i Madsem Pedersenem.

Klęska faworytów

Ale największymi przegranymi byli oczywiście najwięksi faworyci. Egan Bernal nieco buńczucznie zapowiadał przed wyścigiem, że nie zamierza łatwo oddawać zdobytego przed rokiem tytułu. Ale co innego powiedzieć, a co innego wykonać. Z dnia na dzień Kolumbijczyk jechał z coraz większym trudem, uskarżając się na ból pleców po upadku na Criterium de Dauphine kilka tygodni wcześniej.
Etapem prawdy okazał się odcinek 15., kończący się podjazdem pod Grand Colombier. Na tym podjeździe Bernal pożegnał się z czołówką, której tempa nie był w stanie utrzymać, choć jego pomocnicy z Kwiatkowskim na czele dwoili się i troili, by mu pomóc. Przed startem 17. etapu zespół postanowił ubiegłorocznego zwycięzcę wycofać z wyścigu.

Kryzys lidera

No i wreszcie Roglić, który aż do czasówki na La Planche des Belles Filles wydawał się być poza zasięgiem konkurentów. Miał do dyspozycji znakomity zespół, który niemal bezbłędnie kontrolował sytuację w wyścigu. Kiedy było trzeba, brał sprawy w swoje ręce, jak na morderczym podjeździe na Col de La Loze, gdzie pozwolił tylko odjechać Miguelowi Angelowi Lopezowi (Astana), a sam zostawił za sobą Pogacara i całą resztę kandydatów do podium.
Kryzys nadszedł w najgorszym z możliwych momentów. W dniu, w którym wszystko zależało wyłącznie od niego. I w którym nic nie poszło po jego myśli.
- Nie byłem w stanie jechać szybciej. Brakowało mi mocy, by naciskać na pedały - powiedział po etapie, a obiegające świat fotografie z zsuniętym na tył głowy kaskiem tylko wzmacniały wrażenie całkowitej bezradności Słoweńca.
Primoż Roglić na 20. etapie Tour de France

Nowy rozdział

Pogacar dopisał do historii Tour de France kolejny, wspaniały rozdział. Został pierwszym Słoweńcem, który wygrał Wielką Pętlę. Pierwszym od 1983 roku kolarzem, który wygrał trzy klasyfikacje: generalną, młodzieżową oraz górską, bo pokonując najszybciej podjazd na La Planche des Belles Filles odebrał trykot Carapazowi.
To wszystko na dzień przed 22. urodzinami. Czyżby był to kolejny zwiastun pokoleniowej zmiany warty w kolarstwie?
Autor: Mariusz Czykier / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama