Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Rita Malinkiewicz i Katarzyna Konwa, potrącone kolarki w Wilkowicach. Horror na polskich szosach

Emil Riisberg

09/07/2020, 10:01 GMT+2

W Ritę i Katarzynę wjechał samochód. Trenowały, ledwo uszły z życiem. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle wrócą do sportu. Dwóch innych kolarzy agresywny kierowca zepchnął z drogi. Przygotowanie formy dla kolarzy w Polsce nierzadko okazuje się bardzo ryzykowne. Powód? Eksperci nie mają wątpliwości: na drogach najbardziej brakuje nam wzajemnej życzliwości.

Foto: Eurosport

Był poniedziałek, 1 czerwca, już dobrze po godzinie 16. Zawodniczki zbliżały się do skrzyżowania. Dzień jak co dzień, kolejny trening. Ni stąd, ni zowąd ze sporą siłą wjechał w nie opel astra. Według wstępnych ustaleń samochód zjechał na przeciwległy pas. Staranowane kolarki straciły przytomność. Jedną do szpitala przetransportowano śmigłowcem, drugą karetką.
Prowadząca samochód była trzeźwa. Śledztwo wszczęła prokuratura w Bielsku-Białej. Szczegółów nie podaje.
Od wypadku minął ponad miesiąc, ale stan byłej reprezentantki Polski w kolarstwie górskim Rity Malinkiewicz, tej poważniej poturbowanej, nadal jest bardzo ciężki. Z informacji od najbliższych zawodniczki wynika, że została już wyprowadzona ze stanu śpiączki farmakologicznej, ale wciąż nie odzyskała przytomności.
- Mimo prawie pięciu tygodni od wypadku stan Rity nadal określany jest przez lekarzy jako ciężki, ale stabilny, co jest w tej chwili jedyną pociechą. Cały czas liczymy na to, że niebawem odzyska przytomność i podejmie walkę - nie traci nadziei trener Rity Michał Bogdziewicz.
Druga z poszkodowanych Katarzyna Konwa niedawno opuściła szpital, w którym przeszła kilka operacji zespolenia kręgosłupa i częściowej rekonstrukcji twarzy. "Zrobiliśmy z Kasią kolejny krok w powrocie do sprawności" - napisał w mediach społecznościowych mąż Katarzyny, olimpijczyk Marek Konwa po jej przeniesieniu do ośrodka rehabilitacyjnego w Limanowej. Jej powrót do zdrowia również będzie trwał wiele miesięcy.

Mistrzowie pomagają w zbiórce

Przyjaciele i znajomi dziewczyn zorganizowali dla nich zbiórkę pieniędzy, z których mają zostać pokryte koszty rehabilitacji. W pomoc zaangażowała się duża część środowiska kolarskiego, w tym wielu zawodowych kolarzy, trenerzy, dziennikarze Eurosportu i inni. Akcja wykroczyła już poza granice naszego kraju i jest wspierana m.in. przez w przeszłości trzykrotnego mistrza świata Petera Sagana i aktualnego mistrza Madsa Pedersena. W inicjatywę włączył się również triumfator Tour de France i dwukrotny zwycięzca Giro d'Italia Vincenzo Nibali.
11 lipca w 500-kilometrową trasę z Częstochowy do Gdańska wyruszy kilkunastoosobowa grupa kolarzy, którzy w czasie całodniowego maratonu będą nie tylko promować zbiórkę, ale chcą również zwrócić uwagę na problem bezpieczeństwa kolarzy na polskich drogach. To na nich każdego roku rozgrywają się tysiące dramatów, które pochłaniają mnóstwo ofiar i poszkodowanych.

Z niepokojem czekają na sierpień

Tylko w czerwcu miało miejsce kilka innych, poza wypadkiem w Wilkowicach, zdarzeń mrożących krew w żyłach. W okolicach Niedzicy dwójce prawidłowo jadących kolarzy zajechał drogę młody kierowca, celowo powodując wypadek. Szczęśliwie skończyło się na niegroźnych złamaniach i potłuczeniach. Niedługo później nieprawidłowo wyprzedzający kierowca samochodu wjechał w grupę kolarzy trenujących niedaleko Gdańska.
Swoją "przygodę" ze zbyt blisko wyprzedzającym pojazdem miał trenujący na rowerze lekkoatleta Marek Plawgo, a nieco wcześniej młody kolarz i dziennikarz Karol Dziambor. W obu przypadkach kierowcy samochodów nie zachowali wymaganej przepisami odległości od wyprzedzanych kolarzy i spowodowali ich upadki, na szczęście niegroźne.
To ledwie początek długiej listy zdarzeń. A przecież najgorsze, wydaje się, przed nami. Sierpień, jak uczy historia, zwykle jest najdramatyczniejszym pod tym względem miesiącem.
I chociaż liczba wszystkich wypadków drogowych w Polsce od lat konsekwentnie spada, liczba niebezpiecznych zdarzeń z udziałem rowerzystów pozostaje z roku na rok na podobnym poziomie.
- Na ogół w innych krajach kierowcy wykazują się znacznie większą tolerancją dla kolarzy niż w Polsce - mówi Piotr Wadecki, dyrektor sportowy drużyny CCC Team, z którą ma okazje trenować w różnych miejscach świata. - U nas kolarz nie jest bezpieczny nawet na ścieżce rowerowej, bo skręcający z głównej drogi albo wyjeżdżający z posesji kierowcy nie pamiętają o tym, że powinni ustąpić mu pierwszeństwa - zauważa.

Nawet policja bezradna

Na problem bezpieczeństwa składa się mnóstwo drobnych elementów. Od mało czytelnego prawa o ruchu drogowym po źle zaprojektowaną i pozbawioną ciągłości infrastrukturę, która w wielu miejscach zmusza rowerzystów do wielokrotnej zmiany kierunku ruchu i przekraczania osi jezdni. Zagrożenie potęgują często fundamentalne braki w technice jazdy czy umiejętność oceny odległości od innych pojazdów lub prędkości, z jaką się poruszają. Na to wszystko nakłada się nieustanny pośpiech i brak koncentracji na wydarzeniach na drodze.
Z punktu widzenia kolarzy najpoważniejszym problemem, z jakim się spotykają, jest ich wyprzedzanie bez zachowania wymaganej przepisami odległości.
- Tego boimy się najbardziej, bo na to nie mamy żadnego wpływu. Nie widzimy samochodu, który podjeżdża do nas z tyłu - zwraca uwagę Ewa Kołodziej, znana w mediach społecznościowych jako "Ministra Kolarstwa" i zajmująca się m.in. doskonaleniem techniki jazdy na rowerze szosowym wśród kobiet. - Właśnie dlatego walczymy o zwiększenie do półtora metra wymaganej odległości od wyprzedzanego kolarza (obecne przepisy mówią o minimum metrze - red.). Konieczny jest też jasny zapis w prawie o ruchu drogowym, że tę odległość liczy się od obrysu rowerzysty, a nie od osi roweru. Dziś nawet policja nie jest w stanie jednoznacznie ocenić poszczególnych sytuacji. A przecież my cały czas jesteśmy w ruchu, więc czasem nawet centymetry mają ogromne znaczenie.

"Uwaga, trening kolarski"

Niebezpieczne manewry są najczęściej wymieniane jako przyczyna groźnych sytuacji, które spotykają kolarzy na drogach. Ale też sami trenujący często dokładają cegiełkę do budowanego między nimi i kierowcami muru niechęci. Najczęściej jazdą w zbyt licznych grupach, które kierowcom trudno jest wyprzedzić i które czasami powodują znaczące utrudnienia w ruchu. A przy tym bywają niebezpieczne dla samych uczestniczących w takiej jeździe kolarzy.
- Zostałem jakiś czas temu zaproszony na tego typu trening. Miałem mieszane uczucia - wspomina Wadecki. - Zebrała się liczna grupa kolarzy o różnym poziomie umiejętności, którzy w początkowej fazie przejeżdżali przez miasto, miejscami niemal całkowicie paraliżując ruch. To jest szalenie niebezpieczne, a przy tym bardzo irytujące dla innych uczestników ruchu - zauważa.
Wadecki wylicza obowiązujące w CCC Team zasady: - Rzadko się zdarza, żeby trenująca grupa liczyła więcej niż ośmiu kolarzy. Zazwyczaj treningi są mocno zróżnicowane, więc dzielimy grupy i każda realizuje inny program, często jadąc w różnych kierunkach. Nawet gdy jesteśmy całą drużyną na dużym zgrupowaniu, nigdy nie zdarza się, żebyśmy jeździli wszyscy razem, chyba że na zamkniętej drodze.
A jak standardy panują w holenderskiej grupie Jumbo-Visma, której masażystą jest Michał Szyszkowski?
- Ośmiu kolarzy w grupie, a za grupą obowiązkowo samochód. Na nim wyraźna informacja "uwaga, trening kolarski". W niektórych krajach jest to wymóg, który trzeba spełnić, żeby taka grupa mogła wyjechać na trening - wylicza. - Dbamy też o to, żeby kolarze byli dobrze widoczni. Stroje treningowe są w jaskrawych kolorach, często uzupełnione odblaskowymi elementami. To są podstawowe środki bezpieczeństwa. Uprawiamy przecież niebezpieczny sport w miejscu, które dzielimy z innymi uczestnikami ruchu.

Zabójcza ignorancja

Polskich rowerzystów i kierowców dzieli bardzo wiele. Łączy jedno: brak znajomości przepisów i ich poszanowania. Nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu od lat znajduje się na szczycie listy przyczyn wypadków powodowanych zarówno przez kierujących rowerami, jak i innymi pojazdami.
- Od człowieka, który wsiada na rower, nikt tak naprawdę nie wymaga znajomości przepisów. Można po prostu wsiąść i jechać - zwraca uwagę "Ministra Kolarstwa". - Podobnie jest z kierowcami, którzy prawo jazdy otrzymali dawno temu, a w międzyczasie nikt nie weryfikował ani ich znajomości prawa, ani umiejętności, ani refleksu, ani pola widzenia, które przecież również zmienia się z wiekiem.

Rowerzysta nie ma szans

Ale jest jedna ważna różnica między tymi dwoma grupami użytkowników dróg: w razie jakiegokolwiek zdarzenia na drodze rowerzyści odczuwają jego skutki w dużo większym stopniu. Nie bez powodu kodeks drogowy zalicza ich do kategorii "niechronionych użytkowników dróg", bo skutki zderzenia z samochodem czują na własnej skórze. Nierzadko tak dotkliwie, jak w przypadku potrąconych w Wilkowicach kolarek.
Właśnie na ten problem chcą w największym stopniu zwrócić uwagę kolarze startujący w sobotę z Częstochowy do Gdańska.
- Błędy na drodze popełniamy wszyscy i mamy tego pełną świadomość. Nie jesteśmy święci. Ale cena, jaką płacą za te błędy kolarze, jest za wysoka. Na to chcemy przede wszystkim zwrócić uwagę rządzącym, domagając się takich zmian w przepisach, które w większym stopniu będą chroniły rowerzystów. Półtora metra przy wyprzedzaniu to niewielki koszt, a wielka zmiana dla naszego bezpieczeństwa - mówi koordynujący akcję #strongrittandkate Wojciech Kluk z częstochowskiej Fabryki Rowerów.

Przełamać niechęć, zasiać życzliwość

- Szykuję się na te pięćset kilometrów i mam nadzieję, że dam radę przejechać je z uśmiechem na twarzy - dodaje "Ministra Kolarstwa". - To jest to, czego na drogach brakuje nam najbardziej: uśmiechu i wzajemnej życzliwości. Nie musimy toczyć z sobą wojny. Zwykły gest podziękowania za cierpliwość potrafi nawet na zatłoczonej drodze zdziałać cuda.
Ale cuda nie odmienią sytuacji na polskich drogach. Zmiana wymaga tytanicznej pracy od wszystkich: użytkowników dróg, ich zarządców, projektantów, prawodawców i tych, którzy to prawo później egzekwują. Przede wszystkim jednak wszyscy musimy przerwać ten zaklęty krąg wzajemnej niechęci i zobaczyć na drogach innych ludzi.
- Jeżdżę z matkami, córkami, żonami, braćmi, synami, mężami, z wszystkimi. Każdy chciałby wrócić do domu. Te kilka sekund zaoszczędzone na wyprzedzaniu za wszelką cenę nikomu życia nie uratuje. Za to wielu je może stracić - podsumowuje Ewa Kołodziej.
Autor: Mariusz Czykier/twis / Źródło: eurosport.pl
dołącz do Ponad 3 miliony użytkowników w aplikacji
Bądź na bieżąco z najnowszymi newsami, wynikami i sportem na żywo
Pobierz
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama