Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Małgorzata Jasińska nie planuje końca kariery i stawia sobie kolejne wyzwania - kolarstwo

Emil Riisberg

10/01/2021, 07:20 GMT+1

Kiedy dotarła w sporcie na szczyt, życie zaczęło jej rzucać kolejne wyzwania: wypadki, kontuzje, strata bliskiej osoby. To jej nie złamało. Kiedy Małgorzata Jasińska już wychodziła na prostą, los zadrwił z niej kolejny raz, niemal pozbawiając jej środków do życia. I jak to u niej - nie zamierza się poddać. - Skończę dopiero wtedy, gdy uznam, że dałam z siebie wszystko - deklaruje w rozmowie z

Foto: Eurosport

Rok 2018 w karierze Jasińskiej należał bez wątpienia do najlepszych. Trafiła do Movistaru, jednej z najbardziej renomowanych ekip kolarskich na świecie. Zaczęła nawet jeździć w roli liderki drużyny.
Była szósta w słynnym klasyku De Ronde, kilka razy stawała na podium innych wyścigów. Wywalczyła czwarty w karierze tytuł mistrzyni Polski, a wyjątkowo wymagającą trasę mistrzostw świata w Innsbrucku ukończyła na piątej lokacie. Wydawało się, że w końcu znalazła swoje miejsce i sposób na to, by w kobiecym kolarstwie wspiąć się bardzo wysoko.
- Czas na zbieranie plonów. Zasiałam już dawno temu - mówiła po znakomitym wyścigu w Austrii.
I wtedy wszystko zaczęło się sypać.
- W Sylwestra zmarła moja babcia. Nie byłam na to gotowa i długo nie mogłam się pozbierać - wspomina kolarka. - Kiedy w końcu ułożyłam to sobie w głowie i wróciłam na rower, bardzo się na nim męczyłam. Przez długi czas nie wiedziałam, co jest nie tak. Nie czułam bólu z wysiłku, sprawiało mi go samo siedzenie na rowerze.
Okazało się, że przyczyną była zmiana ustawień sprzętu, a przebyty chwilę po niej zabieg w okolicy dolnej części pleców sprawił, że zmieniła się też pozycja kolarki na rowerze. W drużynie tego nie dostrzeżono, połapał się w tym dopiero tata Gosi, który wcześniej przygotowywał jej rowery. Pomógł powrót do poprzednich ustawień.

Kumulacja nieszczęść

Jeden problem udało się rozwiązać, ale natychmiast pojawiły się kolejne. Gdy Jasińska wróciła do treningów i rozpoczęła przygotowania do cyklu wyścigów w Ardenach, nadeszła wiadomość o groźnym wypadku szwagra zawodniczki, po którym zapadł w śpiączkę.
- Zdecydowałam się wrócić do domu. Jako rodzina jesteśmy z sobą bardzo zżyci, moja siostra jest moją trenerką mentalną. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że ona i jej dzieci zostali sami z tą niepewnością, czy ich mąż i ojciec będzie żył, czy się wybudzi - relacjonuje jedne z najtrudniejszych chwil w życiu.
- Po kilku dniach siostra przekonała mnie, że powinnam jednak wystartować w Ardenach. Życie nie mogło się zatrzymać dla nas wszystkich, musiałam wrócić do tego, co robię. Starałam się pracować dla koleżanek, ale podświadomie cały czas byłam w domu z rodziną. Po każdym wyścigu natychmiast łapałam za telefon i wydzwaniałam pytając, czy wszystko jest OK, czy szwagier się obudził. Te dziesięć dni w Belgii było chyba najcięższe w całej mojej karierze - przyznaje.

Zagadkowa taktyka Movistaru

Jasińska wróciła do regularnego ścigania, ale w samym zespole coś się zmieniło. W taktyce Movistaru absurd gonił absurd. Kolarka dostawała od szefów niezrozumiałe zadania.
- Na wyścigu Emakumeen Bira w Hiszpanii dyrektor sportowy kazał mi zaatakować już na samym początku etapu. Uciekałam przez prawie 70 kilometrów. Gdy grupa kilkudziesięciu zawodniczek mnie dogoniła, usłyszałam w słuchawkach, że mam zaatakować jeszcze raz – relacjonuje zawodniczka. – Jestem takim typem zawodnika, że jak dyrektor sportowy wydaje polecenie, to staram się je wykonać na 110 procent. To jest moja praca, za to mi płacą. Ale z drugiej strony jestem przecież tylko człowiekiem. Ten wysiłek kosztował mnie mnóstwo sił, nie byłam w stanie odjechać po raz drugi - wspomina.
- Nie potrafiłam zrozumieć tej taktyki. Próbowałam o tym porozmawiać z dyrektorem sportowym, ale usłyszałam tylko, że tak mam jeździć, bo w ten sposób "robię sobie nogę", czyli pracuję nad formą na przyszłe wyścigi - opowiada.
Nie było jej dane sprawdzić, czy ta strategia przyniesie pożądane efekty, bo niedługo po hiszpańskim wyścigu została potrącona przez samochód. Na rozpoczynający się kilka dni później w Wielkiej Brytanii wyścig OVO Tour pojechała wciąż obolała po wypadku. Sześcioetapową imprezę skończyła na 9. miejscu, tracąc do triumfatorki Elizabeth Deignan niecałą minutę.

Światełko w tunelu

Przed Giro Rosa w 2019 roku (kobieca edycja Giro d'Italia) do Jasińskiej zadzwonił Inigo Cuesta z Cronos Casa Dorada.
To były hiszpański kolarz, zwycięzca m.in. wyścigu Dookoła Kraju Basków. Kompletował skład nowej kobiecej drużyny i zapytał polską kolarkę, czy byłaby skłonna rozważyć zmianę barw. Nie naciskał. Zaproponował, by do rozmowy wrócić za jakiś czas.
Małgorzata Jasińska na trasie Omloop Het Nieuwsblad w 2019 roku
Tym ją ujął. Na jeden z najtrudniejszych wyścigów w sezonie pojechała z dodatkową motywacją. Gdy podczas jednego z etapów w końcu dostała od swoich szefów wolną rękę i nie musiała realizować niezrozumiałych założeń taktycznych, zaatakowała wraz z kilkoma zawodniczkami. Etap ukończyła na czwartym miejscu. Zrozumiała, że tęskni za jazdą, podczas której może się kierować doświadczeniem i sercem.
- Brakowało mi poczucia, że jadąc na rowerze, muszę również myśleć, a nie tylko wykonywać rozkazy dyktowane z wozu do słuchawki - wspomina. - Poklepywanie po ramieniu po wykonanej pracy i mówienie "brawo, Jazi!" było miłe, ale nie dawało mi pewności, że jestem tam naprawdę potrzebna.
Nowa drużyna jawiła się jako nowa szansa. Tym bardziej że Movistar zaproponował na kolejny sezon dużo niższe stypendium.
- Nie chodziło o pieniądze - zapewnia. - Byłam gotowa dostawać niższe stypendium, ale chciałam być doceniana za wykonaną pracę. W tym przypadku wyglądało na to, że nie dostanę ani jednego, ani drugiego - mówi Jasińska.

Z deszczu pod rynnę

Przejście do Cronos Casa Dorada miało być nowym otwarciem. Okazało się jednak, że trafiła z deszczu pod rynnę. Nie tylko z powodu pandemii, która niedługo po starcie sezonu 2020 unieruchomiła całą dyscyplinę na ponad cztery miesiące.
Cały zespół zawiódł się na sponsorze. Kontrakty zawodniczek i reszty ekipy zostały bez pokrycia. Walka zamiast na szosie, toczyła się w gabinetach prawników.

- Cały miniony rok przeżyłam dzięki własnym oszczędnościom i pomocy rodziny. Pracowałam praktycznie za darmo. Musiałam się zderzyć z zupełnie nową rzeczywistością. Od 15 lat czułam się zupełnie niezależna, sama decydowałam o swojej karierze, o przygotowaniach i celach. Teraz, kiedy moje zasoby stopniały do zera, byłam zmuszona zdać się niemal całkowicie na pomoc bliskich - wyznaje Jasińska.
Ona nie jest z tych, które łatwo się poddają.
- Postanowiłam sobie, że nie dam się złamać - przyznaje. - Czułam się mocna, więc nie wyobrażałam sobie, że mogę przestać jeździć dlatego, że sprawy potoczyły się w taki a nie inny sposób. Gdybym postanowiła teraz skończyć karierę, prawdopodobnie popełniłabym błąd, którego nigdy bym sobie nie wybaczyła. Nie chciałam kończyć z kolarstwem, będąc na nie obrażona.
Drużyna znalazła nowego sponsora, prowincję Burgos, która wydaje się być znacznie pewniejszym partnerem od poprzedniego. Jasińska ciągle ma zaufanie do Cuesty i reszty ekipy.
- Wyłożyli na nasze przetrwanie własne pieniądze. Kupili rowery, pokryli koszty dojazdów, żebyśmy mogły się ścigać i walczyć o punkty. Wierzę, że teraz będziemy mogły wrócić do normalnej pracy - wylicza kolarka.



Wsparty nowymi sponsorami i wzmocniony kilkoma zawodniczkami zespół Burgos Alimenta - to jego nowa nazwa - oficjalnie podziękował Polce za zaufanie.
Skąd ona czerpie motywację?
– Gdy pojechałam na pierwsze zgrupowanie z drużyną, jeszcze przed tymi wszystkimi problemami, na treningu z Inigo czułam się z każdym kilometrem silniejsza. To było jeszcze przed pierwszymi sygnałami, że sponsor nie wywiąże się ze swoich zobowiązań. Później, podczas Giro Rosa, w wyścigu układało nam się tak sobie. Ale przy wieczornej kolacji na spokojnie to wszystko analizowaliśmy i opracowywaliśmy plan na kolejny etap. Po raz pierwszy od bardzo dawna śmiałam się i świetnie bawiłam. To okazało się równie ważne jak pieniądze ze stypendium - przyznaje.

"Na tym polega życie sportowca"

Giro Rosa skończyło się dla niej na 7. etapie, gdy z tyłu wjechał w nią samochód sędziowski. Nie wystartowała do następnego odcinka.
Lekarze podejrzewali nawet złamanie miednicy, ale po badaniach okazało się, że skończyło się tylko na solidnym krwiaku. Kilka dni później, znów obolała i z trudem mogąca wysiedzieć na twardym siodełku, wystartowała w mistrzostwach świata. Nie chciała zawieść koleżanek z kadry. Wyścigowe tempo wytrzymała do 70. kilometra, ale wyścig ukończyła. Katarzyna Niewiadoma, na rzecz której Jasińska pracowała na trasie, zajęła siódme miejsce.
Komentator kolarstwa w Eurosporcie Adam Probosz nazywa Jasińską "największym walczakiem w polskim kolarstwie".
Jasińska o swoich planach na zbliżający się sezon mówi tak: chce go rozegrać tak jak zawsze, czyli jadąc na 110 proc. swoich możliwości.
- Czuję się psychicznie zmęczona tym wszystkim, co przeszłam przez ostatnie dwa lata. Ciąży mi brak stabilności i niepewność jutra. Ale liczę na to, że kiedy wsiądę na rower, będę po prostu gotowa jechać najlepiej jak potrafię. Na tym przecież polega życie sportowca - twierdzi.
Na razie nie stawia przed sobą żadnych konkretnych wyzwań na nadchodzący sezon.
- Skupiam się na tym, żeby pomimo tych wszystkich trudności, myśleć pozytywnie. Gdy ma się wolną i jasną głowę, nogi same zaczynają się kręcić i przychodzą dobre wyniki. Ostatnie lata w sporcie chcę spędzić, walcząc przede wszystkim o siebie. Skończę wtedy, gdy uznam, że dałam z siebie już wszystko - deklaruje.
Autor: Mariusz Czykier / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama