Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Fabio Jakobsen o wypadku podczas Tour de Pologne: ksiądz szykował mi miejsce w niebie

Emil Riisberg

25/12/2020, 07:15 GMT+1

Wjechałem na ostatni kilometr za moimi kolegami z drużyny i to jest ostatnie, co pamiętam. Później była już tylko wielka pustka - przyznał Holender Fabio Jakobsen w pierwszym dużym wywiadzie udzielonym po dramatycznym wypadku na pierwszym etapie tegorocznego Tour de Pologne.

Foto: Eurosport

To były ostatnie metry pierwszego etapu Tour de Pologne. W sprinterskim finiszu pod katowickim Spodkiem Jakobsen (Deceuninck-Quick Step) walczył o zwycięstwo z rodakiem Dylanem Groenewegenem (Jumbo-Visma). Tuż przed linią mety, przy prędkości sięgającej 80 km/h, ten drugi zepchnął Jakobsena na barierki.
Wszystko wyglądało dramatycznie. Jakobsen w stanie krytycznym trafił do szpitala, gdzie przeszedł kilkugodzinną operację ratującą życie. Później, już w ojczyźnie, musiał poddać się serii zabiegów plastycznych twarzy, a na koniec w październiku operacji rekonstrukcji szczęki, podczas której przeszczepiono mu kość z miednicy.

"Później była już tylko wielka pustka"

Niemal pół roku od tamtych dramatycznych wydarzeń 24-letni Holender udzielił rodakowi Thijsowi Zonneveldowi pierwszego długiego wywiadu, w którym wraca do wypadku z Katowic. Wywiadu bardzo poruszającego, który hiszpańska "Marca" bez cienia wątpliwości określa mianem kolarskiej rozmowy roku.
- Dla większości z nas był to pierwszy wyścig po przerwie spowodowanej pandemią. Znałem dobrze rozkład finiszu. Jechałem go rok wcześniej. W lewo, w prawo i prosto przez Katowice. Pamiętam, że w trakcie etapu byłem w dobrym humorze. Wjechałem na ostatni kilometr za moimi kolegami z drużyny Davide Ballerinim i Florianem Senechalem i to jest ostatnie, co pamiętam. Później była już tylko wielka pustka - wspominał Jakobsen.
To, co działo się chwilę po dramatycznym wypadku zna z relacji osób, które jako pierwsze ratowały mu życie. - Florian rzucił swój rower i ruszył mi z pomocą. Zobaczył mnie leżącego na drodze między barierkami. Wszędzie była krew, zobaczył, że w niej tonę. Dostrzegł panikę w moich oczach i odruchowo uniósł moją głowę, by krew wypłynęła z ust i gardła. W tym momencie się uspokoiłem, powiedział mi później - dodał Jakobsen.
Po kilku następnych minutach telewizyjne kamery uchwyciły moment, w którym Senechal płakał. Francuz bił się już z myślami. Czy w sytuacji, w której się znalazł, powinien poruszać głową Jakobsena, ryzykując jego uraz rdzenia kręgowego?
- To był wybór mniejszego zła. Miałem też szczęście, że na miejscu szybko pojawił się lekarz jednego z zespołów Dirk Tenner, który miał za sobą praktykę na ostrym dyżurze - uciął wątpliwości Holender.

Porażająca lista urazów

Jakobsen w wywiadzie z Zonneveldem został również poproszony o wymienienie urazów, których doznał. Lista jest porażająca. - Stłuczenie mózgu. Pęknięcia w czaszce. Złamany nos. Złamane i rozdarte podniebienie. Dziesięć zębów na zewnątrz. Zniknęła część górnej i dolnej szczęki. Rany twarzy. Małżowina została przecięta. Złamany kciuk. Posiniaczone ramię, posiniaczone płuca. Posiniaczone pośladki, przez które nie mogłem siedzieć przez cztery tygodnie. Gdy byłem w Polsce, nie byłem jeszcze w stanie nawet mówić - wymieniał.
Kolarz zdradził również, że po wybudzeniu ze śpiączki długo nie wiedział, co się z nim dzieje. - Nie mogłem nawet zapytać. Leżałem jak zombie, jak z innego świata - mówił. Zaznaczył, że ze szpitalnego korytarza słyszał odgłosy wózków, na których wywożone były zwłoki. - To była poważna sprawa. Wiedziałem, że ludzie tam umierają - opowiadał.

Wizyty księdza

Dodał, że dwukrotnie przy jego łóżku pojawiał się ksiądz.
Ksiądz? - dopytywał Zonneveld, chcąc dowiedzieć się więcej. - Zapytali mnie, czy zgadzam się, żeby przyszedł. Skinąłem tylko głową. Nie jestem religijnym człowiekiem, ale pomyślałem, że nawet jeśli nic to nie da, to na pewno nie zaszkodzi. Gdyby miał przyjść imam czy buddysta też bym się zgodził. Nie mam pojęcia, co do mnie mówił. Mógł się modlić, bym przeżył, ale z tego co wiem, szykował już dla mnie miejsce w niebie - wspomniał kolarz.

Żal do Groenewegena

Jakobsen został również zapytany o jego obecną relację z Groenewegenem. I nie zamierzał zakłamywać rzeczywistości. Nie krył, że wciąż ma do rodaka żal. - Nie mam na tyle otwartego umysłu, by powiedzieć, że to nie jego wina. Przede wszystkim jest mi jednak szkoda. Szkoda siebie, jego, naszych zespołów. Byliśmy najlepszymi holenderskimi sprinterami, jednymi z najlepszych na świecie. Wymienialiśmy się pozycjami - raz ja wygrywałem, raz on. Podczas Giro mieliśmy się spotkać po raz kolejny. Takie pojedynki są solą tego sportu. Właśnie za to nam płacą. I nagle coś takiego dzieje się podczas Tour de Pologne. Naprawdę nie rozumiem, czemu to zrobił - powiedział.
Dodał, że Groenewegen wysłał mu wiadomość, z prośbą o spotkanie, ale na nie gotowy jeszcze nie jest.
Autor: pqv / Źródło: eurosport.pl, marca.com, ad.nl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama