Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Biała owca w stadzie czarnych. Jako jedyny nie "ładował armaty"

Emil Riisberg

28/07/2013, 05:41 GMT+2

Kolarstwo ma w historii tak wielu negatywnych bohaterów, że ich listą można by wybrukować całą drogę pod Mont Ventoux. Świat zna jednak nieliczne wyjątki w tak zepsutej do szpiku kości dyscyplinie. Christophe Bassons jest przykładem zawodnika, który nie tylko nie poddał się presji otoczenia i całkowicie odrzucił taktykę "faszerowania się" dopingiem. Swoją czystością w sporcie przypłacił zawodową

Foto: Eurosport

15 lat temu światem wstrząsnęła afera dopingowa z udziałem zespołu Festina. Niedaleko granicy francusko-belgijskiej celnicy zatrzymali samochód należący do grupy wraz z masażystą Willym Voetem. To, co odnaleziono w wozie ekipy przeszło najśmielsze oczekiwania.
Strażnicy zarekwirowali setki gramów i kapsułek sterydów anabolicznych, 250 butelek z EPO i innymi środkami dopingującymi oraz tysiące strzykawek. W ciągu kilku tygodni grupa Festina została zlikwidowana, a w stan oskarżenia postawiono trenerów, lekarzy, a także ostatnich w łańcuszku procederu – zawodników.

Brali wszyscy

Wśród nich znaleźli się wielokrotni mistrzowie szosy jak: Alex Zuelle czy Laurent Brochard. Francja przeżyła szok, bo podejrzanym stał się także Richard Virenque, ich największy idol, faworyt każdej edycji Tour de France i "król Alp".
Virenque przez kilkanaście dni nie przyznawał się do zażywania nielegalnego wspomagania, choć obciążały go zarówno zeznania sztabu medycznego, jak i kolegów z drużyny. W końcu skruszony wyznał prawdę, wyjechał z Francji z płaczem i w niesławie.
W trakcie prowadzonego śledztwa okazało się, że liczący kilkunastu kolarzy zespół prawie w całości od wielu miesięcy toczony był przez chorobę o nazwie doping. Tą jedyną niedotkniętą rakiem komórką organizmu był 24-letni Francuz. Christophe Bassons był czysty – potwierdzali wszyscy wokół.

Podwyżka za EPO

Jean-Luc Gatellier, jedna z najznamienitszych postaci w kolarstwie, pisał wówczas w L’Equipe: To prawda, on jest z całkiem innej gliny. Jako jedyny odmawiał "ładowania armaty" jak przyjęło się mówić w środowisku o tych, którzy brali EPO. Bassons nie pasował do rodziny oszustów.
Od tamtej pory gazety rozpisywały się o nim jako "Mr Clean". Kolarz żalił się, że grupa zawsze była podzielona na "szybszych" i "wolniejszych". I niezależnie od rezultatów na treningach, od wyników odniesionych na zawodach, on zawsze lądował w tej drugiej. Raz dostał nawet propozycję, "nie do odrzucenia" jak mówił dyrektor sportowy Festiny: podwyżka 270 tys. franków w zamian za dostosowanie się do wymagań całego teamu. Pieniądze za przyjmowanie EPO. Odrzucił.
Rok później miało być inaczej. Tour de France w 1999 roku miało przeżyć katharsis po skandalicznych aferach dopingowych, jakie dotknęły peleton. Ten rok to początek ery Lance’a Armstronga, Bassons ścigał się wówczas dla innego zespołu – FDJ.

Spotkanie z "Bossem"

Po jednym z etapów Francuz miał powiedzieć, że wszyscy z niedowierzaniem patrzą na dyspozycję Armstronga, który nie dość, że wrócił do zdrowia po raku, to jeszcze wskoczył od razu do czołówki. "Mr Clean” już wtedy był zagabywany do rozmów o dopingu, jako znający temat od środka i krytyk filozofii „kolarstwa w gabinecie medycznym”.
Podczas 10. etapu do Sestriere nikt nie chciał z nim rozmawiać. Peleton przez pierwsze 100 kilometrów jechał bardzo wolno. Bassons ruszył więc do przodu, ale za nim także pojechała reszta stawki. Na płaskim odcinku ekipy przegrupowały się w ten sposób, by spychać Francuza na sam koniec. Wtedy podjechał do niego Armstrong, chwycił go za ramię, tak by telewizja mogła uchwycić ten moment. Pokazał, kto jest szefem.
Według relacji zawodnika FDJ, Amerykanin miał mu powiedzieć, że przez cały czas się mylił i to, co mówi, przynosi szkodę kolarstwu. – Skoro coś ci się nie podoba, może powinieneś dać sobie spokój ze ściganiem? Może powinieneś skończyć ten tour? – pytał Armstrong jeszcze bardziej na niego naciskając. Na koniec rzucił tylko krótko "P…l się" i odjechał.
Bassons czuł się coraz bardziej izolowany od reszty kolarzy. Gdy po 11. odcinku dawał wywiad dla publicznej telewizji, któryś z jego kolegów z drużyny minął go krzycząc "Uważaj co mówisz!". Inni raczej go ignorowali lub w najlepszym wypadku tylko kiwali głowami na "cześć". Gdy dobrym zwyczajem jest, że zwycięzca etapowy dzieli się nagrodą pieniężną z pozostałymi członkami drużyny, w FDJ Bassons nie otrzymywał żadnej premii.

Bez happy endu

O takim zachowaniu wiedziała m.in. minister sportu Francji Marie-George Buffet. – Cóż za dziwne odwrócenie ról. Zamiast walczyć z nielegalnymi środkami, oni walczą z przeciwnikiem dopingu! – miała powiedzieć podczas spotkania z dyrektorem Tour de France. Ten tylko wzruszył ramionami. – To wewnętrzna sprawa drużyn i ich menedżerów – ripostował Jean-Marie Leblanc.
Bassons zawodowo pojeździł jeszcze dwa lata. Łącznie jego kariera trwała pięć lat. – Pod koniec ściganie robiło się dla mnie zbyt niebezpieczne. Niektórzy próbowali mnie nawet spychać do rowu. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że to wszystko nie jest warte kontynuowania – mówił 27-letni kolarz-emeryt. Czy żałuje? – Wiem, że nie jestem jedynym, który może z czystym przekonaniem powiedzieć "nie brałem". Ale dla większości ze startujących w wyścigach zdrowie było najmniejszym problem. Ja chciałem się ścigać, ale jeszcze bardziej chciałem żyć – kończy "Mr Clean".
Autor: Tomasz Buczko/adsz / Źródło: sport.tvn24.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama