Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Wywiad z Joanną Jędrzejczyk, mistrzynią świata UFC

Emil Riisberg

07/07/2016, 07:17 GMT+2

Miało wiać grozą. Nie wiało. W powietrzu wisieć miała agresja. Nie wisiała. Dziwne, bo wiadomo, że Joanna Jędrzejczyk przyłożyć potrafi, jak mało kto. Potrafi i lubi, w końcu biciem zarabia na życie. Robi to tak skutecznie, że jest najlepsza na świecie. I tak widowiskowo, że na całym świecie ma kibiców. Będą za nią ściskać kciuki, bo w piątek Polka będzie bronić mistrzowskiego pasa. Tuż przed

Foto: Eurosport

Nie ma co owijać w bawełnę, jej sława osiągnęła zasięg globalny. Nie może być inaczej, skoro zdobyła pas mistrzowski UFC - najbardziej prestiżowej z prestiżowych federacji MMA. Zdobyła, a potem go obroniła, raz i drugi. Biła przy tym tak mocno, że na szczękach rywalek - w obydwu pojedynkach - połamała palce dłoni.
Taka jest w pracy. Jaka jest poza nią? Oj, można się zdziwić. Od pierwszego wejrzenia.
Rafał Kazimierczak, sport.tvn24.pl: Muszę od tego zacząć. Widziałem, jak pod salę treningową zajeżdżali samochodami twoi koledzy. A tu nagle zjawiasz się ty, na różowym rowerze. O co chodzi, nie masz prawa jazdy?
Joanna Jędrzejczyk: Całe moje życie kręci się wokół sportu, sama nazywam siebie Miss Sporty. Olsztyn jest bardzo pięknym miastem, rozwinęła się u nas infrastruktura, są ścieżki rowerowe. A ja lubię jeździć rowerem, lubię aktywność i ruch. No i jestem nerwusem, strasznie się denerwuję stojąc autem w korkach.
Rok temu kupiłam nowy samochód. Dom, w którym mieszkam, jest może 3 km od salonu. Po pięciu minutach od wyjazdu z salonu dzwoni kolega, który sprzedał mi to auto. "No i jak?" - pyta. "Jest ok, jadę już na trening". "Ale jak emocje, opowiadaj". "Wiesz co, za bardzo nie mogę rozmawiać, bo jadę na ten trening rowerem". Powiedział, że durna jestem. Że ktoś inny byłby już w drodze do Krakowa, żeby auto wypróbować.
Taka jestem, sportowiec w każdym calu.
Masz dwie siostry, one nie są związane ze sportem?
Bliźniaczka jest księgową, starsza też pracuje w biurze. Zostałam pierwszym sportowcem w rodzinie. Lubię przełamywać bariery. Lubię wyzwania.
WIDEO 360 MOŻNA OGLĄDAĆ NA KOMPUTERZE OSOBISTYM. LEPIEJ BĘDZIE SIĘ JEDNAK PREZENTOWAŁO NA URZĄDZENIACH MOBILNYCH Z ANDROIDEM. JEŚLI MASZ INNY SYSTEM OPERACYJNY SKORZYSTAJ Z TEGO LINKA.
To jeszcze druga sprawa, która od razu mnie zdziwiła. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale zupełnie nie wyglądasz na groźną osobę, a wręcz przeciwnie. Przełamujesz bariery, walczysz z tym stereotypem, że kobiety, że damy nie powinny brać udziału w bijatykach?
Co by nie mówić, sport bardzo zmienia sylwetkę, wiem, że przybywa mi muskulatury, że moje dłonie robią się coraz większe.

Daj spokój, nie zauważyłem.
Ja to tak odbieram, nie wiem, może mam fioła na tym punkcie.
Masz rację, walczę ze stereotypami. Żyjemy w XXI wieku, nie ma już podziału na zawody żeńskie i męskie, tak samo na dyscypliny dla kobiet i dla mężczyzn. Pisząc pracę magisterską o klubie olsztyńskim Arrachion, mocno zaczepiłam o historię sportu na całym świecie. Jakiś czas temu w ogóle nie było go w wydaniu kobiecym.
Kobiety nie mogły startować w maratonach, bo to za duży wysiłek.
Właśnie, chociażby to. Zmieniły się te czasy i bardzo mnie cieszy, że jestem ich częścią. Przełamuję stereotypy, pokazuję, że kobiety mogą walczyć w MMA, mogą występować w oktagonie i robić karierę. Coraz więcej kobiet gra w piłkę nożną. Coraz więcej gra koszykówkę, a kiedyś było tylko NBA.
Czuję się stuprocentową kobietą.

Powiedziałaś kiedyś, że jako kobieta starasz się zakrywać te wszystkie siniaki i zadrapania, z którymi wiąże się twój sport. Ciekawi mnie, jak reagujesz, kiedy rano po walce patrzysz w lustro?
Widzę, że była mocna walka. I jestem dumna z siebie, że mam tylko takie obrażenia.
Muszę powiedzieć, że nie lubię, kiedy ludzie patrzą na mnie przez pryzmat oktagonu, walki i siniaków.
Prawie wszyscy stereotypowo myślą, że skoro robię to, co robię, to jestem bojowa, zawsze i wszędzie. Jestem przebojowa, nie bojowa. Mam mocny charakter. Jeżeli ktoś mocno zajdzie mi za skórę, potrafię powiedzieć "nie", potrafię odbić piłeczkę.
A tej przebojowości nauczył cię sport, czy odwrotnie - to przebojowość pomogła ci w sporcie?
Zdecydowanie to drugie. Zawsze miałam w sobie energię. Jestem z pokolenia, które wychowywało się na podwórku. Mieszkałam w bloku, zwoływaliśmy się na wyjście na dwór, zabawę w chowanego czy zbijaka, bywało nas od 30 do 50 dzieciaków. Szukałam ujścia tej energii i przebojowości. I znalazłam.

Kibice nie zdają sobie sprawy, jakie wyrzeczenia związane są ze sportem. Pierwsze, które przychodzi mi do głowy w twoim przypadku, to utrzymywanie odpowiedniej wagi. Kategoria słomkowa to 52 kg, bardzo niedużo. Masz problemy, żeby zmieścić się w limicie?
Na co dzień nie trzymam takiej wagi, to byłaby katorga. Dlatego potem muszę zbijać od 8 do 10 kg, przed każdą walką więcej i więcej. Czuwają nade mną dietetycy, jest w moim teamie Jakub Mauricz, najlepszy specjalista w Polsce, a pewnie i na świecie. On pilnuje, by to zbijanie odbywało się jak najłagodniej.
Lubię zdrowe jedzenie, zbilansowane. Niektórzy słysząc słowo dieta są przerażeni. A dieta może być przyjemna. Kupuję książki na ten temat, czytam blogi. Od każdego można się czegoś nauczyć.
Sport pojawił się w twoim życiu, kiedy miałaś 16 lat. Naprawdę to walka z kilogramami wpłynęła na decyzję, by pójść w tym kierunku?
Zanim były sporty walki, gdzieś przez chwilę była też koszykówka. Dziwne, bo nigdy nie miałam problemów ze zdrowiem, a kiedy poszłam na treningi profesjonalnej drużyny, Łączności Olsztyn, pojawiły się kolki z prawej strony. Myślałam, że to przez ciężkie treningi. Problem się nawarstwiał, aż po badaniach okazało się, że na swój wiek mam za dużą wątrobę, o 2 czy 3 cm. Nie byłam dobrą koszykarką, ale chciałam nią być. I musiałam to rzucić.
Po dwóch latach pojawiły się sporty walki, kolki na szczęście nie wróciły. Należałam do pulchniejszych osób, a byłam w liceum, byłam nastolatką. Dobrze się czułam w swoim ciele, z tymi kilogramami musiałam jednak coś zrobić. Powstała grupa pięciu-sześciu dziewczyn, nawzajem siebie motywowałyśmy, nakręcałyśmy się.
Sport leczy kompleksy?
Oczywiście. I strasznie wzmacnia psychicznie. Bardzo uzależnia, bardziej niż jakiekolwiek używki.
Aha, zbędne kilogramy zgubiłam bardzo szybko.
Dlaczego nie wybrałaś klasycznej drogi, dlaczego nie boks?
Była przygoda z boksem, w 2010 roku pojechałam nawet na mistrzostwa Polski. Wcześniej powiedziałam sobie, że rezygnuję z muay thai, bo tam nie ma pieniędzy. Akurat ogłoszono, że kobiecy boks wchodzi do programu igrzysk, czemu miałam nie spróbować?
Zdobyłam na tych mistrzostwach srebro, dostałam zaproszenie od trenera kadry na zgrupowanie. Wszyscy się zdziwili, że jakaś dziewczyna, która urwała się z choinki, zrobiła taki wynik.
Nie zapomnę warunków, jakie panowały w bursie szkolnej w Grudziądzu, gdzie mieszkałam w czasie mistrzostw. Zimno, hulający wiatr oknami i drzwiami. Spałam w leginsach, skarpetkach i dwóch bluzach.
Klasyka. To ta rzeczywistość polskiego sportu, której kibice nie zobaczą w telewizji.
Efekt był taki, że na drugi dzień nie mogłam się rozgrzać. Rozchorowałam się i przegrałam w finale. Może tak miało być? Potem przeszłam do MMA.
Dzisiaj jesteś mistrzynią, wtedy byłaś blisko rzucenia tego w diabły.
Wielokrotnie, nawet pół roku przed podpisaniem kontraktu w UFC.
Chodziło o pieniądze, to znaczy o ich brak?
Dokładnie. Przechodząc w 2012 roku do MMA myślałam, że to wszystko szybciej się rozwinie. Liczyłam, że mogą za tym pójść jakieś kontrakty, jakieś pieniądze. Miałam już umowę z grupą menedżerską i z największa kobiecą organizacją w MMA. A walk nie było, pieniędzy też nie. Odwrotnie, inwestowałam w przygotowania i nic z tego nie miałam.
To dlaczego w tym zostałaś?
Byłam takim typem, który powiedział sobie: "dobra, jak tak, to idę do pracy". A z każdej strony słyszałam od znajomych, że w Olsztynie pracy nie ma, że nie ma jej w Polsce. Że trzeba stąd wyjeżdżać.
"Co ci ludzie opowiadają? To my budujemy ten kraj, to my musimy spróbować coś stworzyć" – tak myślałam. Aplikowałam do dwóch firm. Jedna zajmowała się kserokopiarkami, druga to agencja reklamowa.
Czyli poważne kroki zrobiłaś w kierunku rzucenia sportu?
Bardzo poważne. I chciałam udowodnić tym narzekającym znajomym, że jak się chce, to można. Słuchaj, w obydwu pracach przeszłam do drugiego etapu rekrutacji. A maglowali mnie tak, jakbym chciała się dostać do służb specjalnych - jakieś testy psychologiczne, po półtorej godziny rozmów. O jejku. Finalnie przyjęli mnie i tu, i tu.
Pomyślałam: "Co ja zrobię? Boże, daj mi jeszcze jedną szansę. Jeszcze raz spróbuję ze sportem". Modlę się, jestem osobą wierzącą.
I to był ten moment, kiedy to wszystko popłynęło. Podjęłam ryzykowne walki, zostałam doceniona przez UFC. Jestem bardzo wdzięczna tej federacji. Po tylu latach nagle dostałam okazję, by siebie wyrazić. Zdobyłam popularność, która nie jest dla mnie najważniejsza, ale ona idzie za wynikami. Tak samo rozpoznawalność. Zarabiam pieniądze, żyję ze sportu.
Udało się. To znaczy zapracowałaś na to, co masz.
Zawsze powtarzam, że miałam dużo szczęścia.
Mogłaś wylądować w tej firmie od kserokopiarek.
Tak, dlatego często sobie przypominam o tych krytycznych momentach. I mam apetyt na więcej, chcę zdobyć tytuł drugiej kategorii wagowej, muszej, do 125 funtów, czyli 57 kg. Mają ją wprowadzić. Zrobię to w przyszłym roku, będę pierwszą kobietą w UFC, która tego dokona. I przejdę na emeryturę.
I co potem?
Mogę być amatorskim sommelierem albo amatorskim baristą.
Jak to, przecież wino i kawa to używki?
Pozwalam sobie na jedno i drugie.Kiedyś piłam jakieś rozpuszczalne kawy, z cukrem, pół na pół z mlekiem. Najpierw wyrzuciłam cukier, potem mleko, a na końcu kawę rozpuszczalną. Teraz mam bardzo dobry ekspres. Czytam o tym, interesuję się.
Tak samo jest z winem - kiedyś piłam te słodkie i półsłodkie, często jakieś takie farbowane. Teraz stawiam na wytrawne, różnych szczepów, staram się zagłębiać w temat. Jako sportowiec nie mogę przyjmować leków, a w winie znajduje się resweratror, odpowiedzialny za odporność. Kiedy łapię przeziębienie, pomaga mi szybki grzaniec z dobrego wina, z goździkami i pomarańczą. I czuję się o niebo lepiej.
Trochę wina nie zaszkodzi, to są cztery, może pięć łyczków, a zawsze jakaś przyjemność.
Widziałem, jak prowadzisz zajęcia z młodymi ludźmi. Nadajesz się na trenera. I to bardzo.
Oj, ale ja mam jeszcze większą smykałkę do biznesu niż do sportu. Chociaż może nie? Będę w sporcie, z tego nie zrezygnuję. Czasami nie chcę mi się wchodzić na matę, a mija dzień i człowiek wie, po co żyje. Sport zawsze będzie w moim życiu.
Podejrzewam, że połączę przyjemne z pożytecznym. Chcę być związana w UFC do końca moich dni, będę miała tam posadę, bardzo w to wierzę. Założę też fundację, bo zamierzam pomagać polskim sportowcom wypływać na szerokie wody.
Mówisz o zdobytej popularności. Andrzej Gołota w Stanach jest bardzo znany. A ty? Gdybym podał twoje nazwisko taksówkarzowi w Nowym Jorku wiedziałby, o kim mówię?
Nie, tak to na pewno nie. Mecze bokserskie to były kiedyś ogromne wydarzenia.
Często się mówi, że mieszkam w Stanach. Jak byłam u Kuby Wojewódzkiego, to za kulisami też zapytał, gdzie ja w tej Ameryce siedzę. "Słuchaj Kuba, ja mieszkam w Polsce, w Olsztynie, niecałe 200 tysięcy ludności". To świadoma decyzja. Pewnie mogłabym się przeprowadzić, jak inne zawodniczki MMA. Nie chcę, wolę być sobą.
I jeździć po Olsztynie rowerem.
Dokładnie. Mnie nie kręci założenie sukienki, bo mam wizytę w telewizji. W kieckę lubię wskoczyć, żeby z moim mężczyzną pójść na bal czy wesele. Nic na siłę.
A Gołotę bardzo lubię i mega cenię.
A za co? Ja od lat słyszę, że wszystko przegrał. Że uciekł z ringu, że wstyd.
A co przegrał? To był najtwardszy bokser, walczył z największymi. Był doskonałym atletą. Poznałam Jana Dydaka, poznałam Dariusza Michalczewskiego. Z Dydakiem miałam okazję jechać do Niemiec, poopowiadał mi o tych dawnych czasach, o igrzyskach w Seulu, jak głodni sukcesu byli Michalczewski i Gołota. Świetne historie.
Dla mnie Gołota był, jest i będzie największym twardzielem. Łatwo jest komentować. Niech ludzie sami wejdą do ringu. A ludzie nie są zdolni, by ruszyć się na spacer. Widzę to po mojej siostrze - zbliża się wesele, a ona, drobna dziewczyna, mówi, że od jutra biega. Lubię wbić szpilkę, więc po trzech dniach przypominam jej, że nadal nic nie zrobiła. "Bo zacznę od poniedziałku". Gdybym ja miała takie wymówki, to w jednej dziesiątej nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam.
Twoje nazwisko nie jest łatwe dla Amerykanów. Groźne masz te pseudonimy.
W Stanach znana jestem jako Joanna Champion. Nie brzmi groźnie.
A Lady Violence?
No tak, jest jeszcze The Beast czy Polish Princess of Pain. Chodzi o wesołe oznaczenie kogoś, nic więcej.
Sporty walki są dosyć specyficzne, tu trzeba wejść do ringu czy klatki i zrobić fizyczną krzywdę komuś, kto tobie i twojej rodzinie nie zrobił nic złego. Nie masz z tym problemu?
Ale ten ktoś chce mi zabrać moje marzenia. Odebrać honor i imię. A to jest chyba bardziej cenne niż pieniądze, nie mogę na to pozwolić. Droczę się z rywalkami, bo to taka łatka MMA, ale zawsze mam dla nich wielki szacunek. Czy wygram, czy przegram, chcę zejść z oktagonu i powiedzieć sobie: "Aśka, dałaś z siebie wszystko". To jest rywalizacja sportowa, zabawa, ale bardzo poważna.
Musi być, skoro gwiazda twojego sportu - Ronda Rousey - po przegranej wpadła w tak silną depresję, że miała myśli samobójcze. Można sport traktować aż tak poważnie?
Oczywiście. Nasze życie dostosowane jest do sportu, tracimy bliskich i znajomych, ludzi, którzy nie nadążają za tym szalonym tempem. Dużo osób chce się z mną przyjaźnić tylko dlatego, że jestem na topie. Wiem, że to by się zmieniło, gdybym upadła.
Rodzina i mój mężczyzna doceniają to, czym się zajmuję. Oni wiedzą, że zrobienie jajecznicy czy kawy to już duża pomoc, bo mój dzień jest ułożony od deski do deski.
Rozumiem Rondę Rousey - ktoś jej zabrał marzenia. Mówią, że jest arogancka i butna. To samo mówią o mnie. A ludzie nie wiedzą, ile zębów straciłyśmy na tym sporcie.
Z tego, co widzę, to oczywiście przenośnia?
No tak, mam wszystkie.
Za to w obydwu obronach pasa łamałaś sobie rękę. I dalej walczyłaś. Twardzielka.
Raz kciuk, raz mały palec. Bodajże w trzeciej i czwartej rundzie. Najwyraźniej nie zacisnęłam dobrze pięści, a rękawice są cienkie. Poza tym jak na swoją kategorię wagową chyba mocno biję.

Takie złamania czuć od razu, czy adrenalina buzuje tak bardzo, że boli dopiero po walce?
Zdecydowanie czuć, że coś jest nie tak. A zatrzymać się nie można, cały czas trzeba atakować, cały czas do przodu. Pamiętam, że i za pierwszym, i za drugim razem wstrząsnęłam ręką i pomyślałam sobie, że pewnie wybiłam palce.
Procedury po walce są w takiej sytuacji bardzo skrupulatne, ląduje się u lekarza. Tam się dowiadywałam o złamaniach. Na szczęście metody mają teraz takie, że zawodnik przechodzi zabieg, a po pięciu dniach zdejmują mu gips. Wsadzają jakąś płytkę tytanową, jakieś pinezki i ręka szybciej wraca do formy.
Pięściarze bywają zaczepiani przez różnych lokalnych wojowników, którym wydaje się, że dadzą im radę. Ciebie też zaczepiają?
Lubię potańczyć, ale w dyskotekach nie bywam. Byłam już mistrzynią, kiedy poszłam na drinka czy sok do pubu i tylko słyszałam: "jaka z niej mistrzyni, ja bym ją pokonał". No oczywiście, że byś mnie pokonał, jesteś facetem.
Szkoda gadać z takimi kolesiami.
Jak to pokonałby cię jakiś facet z pubu? Ty jesteś waga słomkowa, ja mam 196 cm i 85 kg. I co, dałbym ci radę?
Myślę, że tak. Liść by wystarczył.
Poważnie powiedz. Nie miałbym żadnych, ale to żadnych szans?
Poważnie mówię, nawet piąstki nie musiałbyś robić. Waga i siła męska to jednak inna bajka. Zresztą ulica rządzi się swoimi prawami. A ja jestem świadomym sportowcem, nie trenuję po to, by być ulicznym zabijaką. Wiem, że mogłabym zrobić komuś krzywdę. Jaki to ma sens? Są tacy, którzy myślą, że siłą i agresją rozwiążą wszystkie problemy. Tak się nie da.
WIDEO 360 MOŻNA OGLĄDAĆ NA KOMPUTERZE OSOBISTYM. LEPIEJ BĘDZIE SIĘ JEDNAK PREZENTOWAŁO NA URZĄDZENIACH MOBILNYCH Z ANDROIDEM. JEŚLI MASZ INNY SYSTEM OPERACYJNY SKORZYSTAJ Z TEGO LINKA.
Autor: Rafał Kazimierczak, współpraca ks / Źródło: sport.tvn24.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama