Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Novak Djoković, Mike Tyson, Andrzej Gołota, Usain Bolt i Zinedine Zidane. Ich dyskwalifikacje zszokowały świat sportu

Emil Riisberg

12/09/2020, 08:10 GMT+2

Zdesperowany motocyklista potrafił nacisnąć na hamulec rywala, gdy obaj pędzili z zawrotną prędkością koło w koło. Biegacz, najwyraźniej lekceważąc konkurentów, miał czas zdjąć koszulkę przed metą, żeby jeszcze bardziej podkreślić swoją wyższość. W sporcie zdarzały się przeróżne powody dyskwalifikacji. Wybryk, jakiego ostatnio dopuścił się Novak Djoković, z pewnością nie jest najbardziej

Foto: Eurosport

Zdjęcia leżącej i trzymającej się za gardło sędzi liniowej - pani Laury Clark - obiegły świat. Djoković po tym, jak uderzył w nią piłką (Serb zarzekał się, że nie zrobił tego celowo) został wyrzucony z US Open. Obowiązujące przepisy były dla niego bezlitosne. W przedziwnych okolicznościach stracił szansę na sukces, pieniądze z tego tytułu i - to też istotne dla sponsorów - sympatię wielu kibiców. Być może dłużej odpocznie od tenisa.
W ostatnich dekadach w świecie sportu nie brakowało głośnych dyskwalifikacji. Różne były ich powody.
Usain Bolt, jamajski pędziwiatr, w 2011 roku bronił tytułu najlepszego sprintera na świecie. W finale imprezy odbywającej się w Daegu był murowanym faworytem do zwycięstwa. Od lat wygrywał na swoich zasadach. Wszędzie, gdzie tylko postawił stopę. Do niego należały złote medale igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata.
Ale w Korei Południowej Bolt nie wytrzymał. Presji? Obawiał się rywali? Nie wiadomo, ale w blokach to on drgnął jako pierwszy. Przed strzałem startera.
Falstart.

"Co innego przegrać po walce, co innego - zostać wykluczonym"

Po wszystkim zdjął koszulkę i zszedł z bieżni. Nie protestował. Według obowiązujących od roku zmienionych przepisów IAAF (Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych) zawodnik po falstarcie zostaje automatycznie zdyskwalifikowany. Wcześniej jedno tego typu przewinienie było dozwolone.
Nowym - jak pokazała historia - tymczasowym królem sprintu został Yohan Blake z Jamajki. Świat sportu jego sukces odnotował, ale czekał na reakcję Bolta. Ustępujący mistrz rzucił tylko do fotoreporterów, wypatrujących najmniejszych oznak złości u Jamajczyka, że łez u niego nie zobaczą i że wszystko z nim w porządku.
Ale Bolt nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Szybko ulotnił się ze stadionu. Dopiero następnego dnia podyktował kilka zdań w oświadczeniu. "Co innego przegrać po walce, co innego - zostać wykluczonym. Tego uczucia nie da się opisać. Jestem potwornie zawiedziony, choć nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Nie potrafię tego wyrazić" - przyznał.
Nie on jeden popełnił falstart na tamtych mistrzostwach. Z tego samego powodu szansę na medal straciła Brytyjka Christine Ohuruogu, mistrzyni olimpijska z Pekinu na 400 metrów.
O królowej sportu głośno było również w roku 2014. Mahiedine Mekhissi-Benabbad pędził na stadionie w Zurychu po trzecie z rzędu mistrzostwo Europy w biegu na 3000 metrów z przeszkodami. Nikomu ta sztuka wcześniej się nie udała.
Francuz kilkadziesiąt metrów przed metą był pewny zwycięstwa. Rywale biegli daleko z tyłu, ale doskonale widzieli, jak lider zdejmuje koszulkę i zaczyna świętowanie. Tak wpadł na metę jako pierwszy.
Medale już czekały. Jednak ceremonia z udziałem Mekhissiego, jego rodaka Yoanna Kowala (drugi w finale) i Krystiana Zalewskiego (trzeci) została odwołana po kilkunastu minutach. Jury wydało w tym czasie werdykt - dyskwalifikacja Mekhissiego. Przepisy są nieubłagane, zawodnicy muszą od startu do mety rywalizować w stroju i musi on posiadać dwa numery startowe.
Skorzystał na tym Zalewski, dla którego wicemistrzostwo Europy z Zurychu to wciąż największe osiągnięcie w karierze.

Cios "z byka" Zidane'a

W sportach zespołowych do legendy urosło zachowanie Zinedine'a Zidane'a, który w dogrywce finału piłkarskiego mundialu w 2006 roku zdzielił "z byka" Marco Materazziego. Włoski obrońca miał obrażać siostrę francuskiego kapitana.
Sędzia Horacio Elizondo z Argentyny ukarał Zidane'a czerwoną kartką. Trójkolorowi bez lidera gorzej strzelali rzuty karne i przegrali. Zidane po wszystkim został zdyskwalifikowany na trzy mecze (Materazzi na dwa), ale jakie to miało znaczenie. Finał w Berlinie był ostatnim występem Francuza w karierze.
picture

Foto: Eurosport

Osiem lat później, również na mundialu, zaszokował Luis Suarez. Urugwajczyk stracił panowanie nad sobą w meczu grupowym i ugryzł Giorgio Chielliniego. Włoski obrońca pokazywał ślad ukąszenia sędziemu, Meksykaninowi Marco Rodriguezowi, którego uwadze incydent umknął. Nic nie wskórał.
Po spotkaniu Suareza wykluczono z turnieju. Przez FIFA został też zawieszony na dziewięć meczów międzynarodowych, do tego zabroniono mu przez cztery miesiące jakiejkolwiek działalności w futbolu. Później karę złagodzono - Urugwajczyk mógł trenować, ale w Barcelonie zadebiutował dopiero w październiku.
W jego przypadku to była recydywa. Suareza za podobne wybryki zawieszano, gdy występował w Ajaksie Amsterdam i w Liverpoolu.
A jeszcze wcześniej - w roku 2004 - Ron Artest (zanim zmienił personalia na Metta World Peace) wywołał awanturę, jakiej w NBA nigdy nie widziano.
19 listopada kończył się mecz Detroit Pistons, panujących wtedy mistrzów, i Indiany Pacers. Goście wysoko prowadzili, nic nie zapowiadało emocji. Minutę przed końcem Artest, gracz ekipy z Indianapolis, sfaulował - dość ostro - wchodzącego pod kosz Bena Wallace'a. Ten go odepchnął. Doszło do przepychanek.
Artest położył się na stoliku sędziowskim, a jeden z kibiców cisnął w niego kubkiem z piwem. Koszykarz Indiany rzucił się na fana. I zaczęło się na dobre. W ruch poszły pieści, w hali latały krzesła.
Artest miał dopiero rozkręcający się sezon z głowy. Został zawieszony na 86 meczów. Stracił z tego powodu siedem milionów dolarów.

Nacisnął hamulec, ale rywala

Zdarzały się też dyskwalifikacje z powodu oszustwa. Vincenzo Nibali podczas drugiego etapu Vuelta a Espana 2015 brał udział w kraksie (około 30 kilometrów przed metą). Pozbierał się, ale musiał gonić czołówkę. Pomagali w tym koledzy z grupy Astana. Włoch najwyraźniej był tak zdesperowany, że w pewnym momencie chwycił się technicznego samochodu swojej ekipy, co zarejestrowały kamery telewizyjne.
Sędziowie ustalili, że z niedozwolonej pomocy korzystał na dystansie 200 metrów i po zakończeniu etapu zdyskwalifikowali Nibalego. Wykluczono również dyrektora sportowego Alexandera Shefera, który siedział wtedy za kierownicą.
Włoch Romano Fenati pędził za to na motocyklu 225 km/h, koło w koło ze Stefano Manzim, podczas wyścigu Moto2 o Grand Prix San Marino w sezonie 2018. I nagle wyciągnął rękę w stronę rodaka i nacisnął na hamulec jego pojazdu.
Na szczęście nic się nie stało. Manzi jakimś cudem zachował równowagę, ale w środowisku Fenati był spalony.
- Naraził czyjeś życie na niebezpieczeństwo. To niewiarygodnie, niedorzeczne, nie do uwierzenia. Po takim zachowaniu pakuje się walizkę i na długo opuszcza to towarzystwo - grzmiał Colin Edwards, były zawodnik MotoGP.
Fenati przeprosił, ale poniósł surowe konsekwencje. Dyskwalifikacja z dwóch kolejnych wyścigów to było nic. Włoch został wyrzucony ze swojego zespołu. Kontrakt z nim zerwał przyszły pracodawca, tłumacząc, że obie strony najwyraźniej reprezentują inne wartości.
Później Włoch, rozgoryczony falą hejtu, z którą musiał się mierzyć, ogłosił zakończenie kariery. Gdy ochłonął, zmienił decyzję. Fenati wrócił do ścigania - w kategorii Moto3 - w następnym sezonie.

Tyson "skompromitował siebie i swój sport"

W boksie dochodziło do przeróżnych skandali. W 2018 roku głośno, choć nie z powodu umiejętności i pozycji w branży, było o Curtisie Harperze. Amerykański pięściarz wagi ciężkiej miał zmierzyć się z Efe Ajagbą z Nigerii. Ale gdy wybrzmiał pierwszy gong, Harper natychmiast opuścił ring. Dyskwalifikacja, koniec walki.
Trener Harpera zarzekał się, że nic nie wiedział o planach podopiecznego i że ten okazał zwyczajny brak szacunku. Amerykanin w ten sposób ponoć zaprotestował, bo oczekiwał większej gaży za pojedynek. Inna z teorii głosiła, że zwyczajnie przestraszył się rywala, wówczas niepokonanego w ringu.
Ale to było nic przy starciu Mike'a Tysona i Evandera Holyfielda. Żelazny Mike pałał żądzą rewanżu po laniu, które sprawił mu "The Real Deal". Kilka miesięcy później - dokładnie 28 czerwca 1997 - w kasynie MGM Grand Garden Arena miały miejsce przerażające sceny. Tyson, nazywany też Bestią, odgryzł przeciwnikowi kawałek ucha. Wstyd na cały świat.
Tyson został zdyskwalifikowany na rok i odebrano mu licencję.
"Szaleniec. Skompromitował siebie i swój sport" - krzyczał z okładki magazyn "Sports Illustrated".
Nasz Andrzej Gołota również był wykluczany z wielkich walk, choć w innych okolicznościach. W roku 1996 Polak dwukrotnie bił się z Roddickiem Bowe'em, uważanym wtedy za najlepszego pięściarza świata.
Za każdym razem Gołota robił, co chciał z "Big Daddym", ale rywalowi zadawał też ból, bijąc poniżej pasa. I w Nowym Jorku, i w Atlantic City został zdyskwalifikowany.
- On się tak zachowuje, kiedy nie chce walczyć. Wtedy fauluje. Jednego ze swoich rywali ugryzł. Pytałem go: "Andrew, po co ty go ugryzłeś?" A Andrew: "Nie wiem, czułem, że muszę go ugryźć". Dzisiaj wiem, że Gołota był największym wrogiem samego siebie - opowiadał po latach Lou Duva, trener-ikona, który nigdy nie znalazł sposobu na okiełznanie Gołoty.

"Zatruty" barszcz na przyjęciu

Do historii, rzecz jasna tej niechlubnej, przeszła wpadka dopingowa Jarosława Morawieckiego. Polscy hokeiści na igrzyskach w Calgary w 1988 osiągali obiecujące wyniki. Francję zdemolowali 6:2, jedną z bramek zdobył Morawiecki, którego po meczu zaproszono na kontrolę antydopingową. Wynik? Podwyższony poziom testosteronu w organizmie. Szok.
Stanowisko reprezentacji było takie, że zawodnik miał zjeść rzekomo zatruty barszcz z krokietami, który zaserwowała kanadyjska Polonia podczas zorganizowanego przyjęcia.
Morawiecki został zdyskwalifikowany na 18 miesięcy, rezultat z Francją zweryfikowano na zwycięstwo Trójkolorowych (2:0). Biało-Czerwoni, którzy po cichu liczyli nawet na olimpijski medal, a ci najzdolniejsi na kontrakt życia w NHL, najlepszej hokejowej lidze świata, byli rozbici psychicznie. Kolejne mecze przegrywali jak leci. Szansa - dla wielu jedyna - przepadła raz na zawsze.
Morawiecki po latach opowiadał, że tłumaczenie się barszczem było błędem i że nigdy świadomie nie wziął dopingu. W trakcie dyskwalifikacji prowadził sklep w Sosnowcu, w końcu trzeba był coś robić w życiu. Po odbytej karze wrócił na lodowisko - karierę zakończył w 2003 roku. Z wpadką dopingową i jej kuriozalnym tłumaczeniem będzie już zawsze kojarzony.
Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama