Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Igrzyska olimpijskie Tokio 2021 - Ruben Limardo, mistrz olimpijski w szermierce z roku 2012, pracuje w Łodzi jako kurier

Emil Riisberg

21/11/2020, 05:25 GMT+1

W pracy ogranicza się do słów podstawowych: "dzień dobry, smacznego, dziękuję, do widzenia". Nie będzie przecież mówił, że jest mistrzem olimpijskim zmierzającym po złoto numer dwa, któremu plany tak bardzo pokrzyżował koronawirus. Ruben Limardo przekazuje jedzenie - schabowego, pomidorową lub sushi, co kto lubi, co kto zamawiał - i ulicami Łodzi rowerem rusza dalej, bo kolejni głodni już na niego

Foto: Eurosport

1 sierpnia 2012 roku. Londyn. Decydują się losy olimpijskiego złota w szpadzie.
Po jednej stronie mieszkający i trenujący w Łodzi Ruben Dario Limardo Gascon z Wenezueli, po drugiej Bartosz - znany też jako Bart - Piasecki, urodzony w Tczewie reprezentant Norwegii.
14:7 dla Limardo. Brakuje jednego, jedynego trafienia. Tak blisko. Tak daleko.
Piasecki musi ryzykować. Wóz albo przewóz. Odrabia straty, punkt po punkcie. Doprowadza do wyniku 10:14, patrząc z jego strony.
"Allez" - pada komenda i Limardo rusza do ataku, tym razem udanego. W biegu zrzuca maskę, chwilę potem, wzruszony, na granicy łez, pozuje fotoreporterom owinięty w narodową flagę. To pierwsze złoto igrzysk w szermierce w historii Wenezueli. Pierwsze olimpijskie od długich 44 lat, od sukcesu w Meksyku pięściarza Francisco Rodrigueza.
W następnych dniach furorę robi na londyńskich ulicach i w metrze, bo z medalem nie rozstaje się nawet na chwilę. W ojczyźnie zostaje gwiazdą, w Caracas witają go tłumy, wiwatują, kiedy jedzie otwartym autobusem w zorganizowanej dla niego paradzie.
Tak, wujek miał rację, jak zawsze. Nawet wtedy, kiedy zwołał rodzinę i przedstawił jej plan, który wydawał się być szaleństwem, tym w czystej postaci.

Wreszcie zobaczył synka

Ruben przeprasza - nie odebrał rano telefonu, a na rozmowę byliśmy umówieni, bo akurat rozchorował się synek, nic poważnego, jakieś dziecięce przeziębienie, córka zaraziła się pewnie od rówieśniczek i przyniosła je do domu, wiesz, jak jest. Tłumaczy i tłumaczy.
Grzeczny człowiek.
Zapracowany, nawet bardzo. Pobudka o 7, mniej więcej. Śniadanie robi żona, on zawozi do przedszkola 5-letnią Gaby Isabellę, oczko w głowie. Potem trening, długi, od 9 do 13.
We wtorki i czwartki prosto z treningu zasuwa do pracy, bo w te dni zajęte ma też wieczory, kursem języka angielskiego. Do 19, przed nauką, rozwozi więc jedzenie.
W poniedziałki, środy i piątki czasu na odpoczynek ma nieco więcej. Po treningu wraca do domu, na godzinę, góra półtorej. I znowu do pracy.
Skąd pomysł, by mistrz olimpijski został kurierem w Uber Eats? I to teraz, kiedy szykuje się do igrzysk w Tokio?
Pandemia COVID-19, wszystko przez nią. Wcześniej Ruben dostawał stypendium z ojczyzny, od ministerstwa sportu, pomagał mu też sponsor, producent szermierczego sprzętu. Kiedy po świecie zaczął szaleć koronawirus, ucierpiał i sport. Stypendia zmniejszono, sponsora dopadły problemy. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Wiesz, jak jest.
- Zerknąłem na stan konta i wiedziałem, że coś z tym muszę zrobić - wspomina Ruben.
W Łodzi szermierkę trenuje liczna grupa Wenezuelczyków, około 20 osób. Latem, kiedy bieda na dobre zajrzała im w oczy, niektórzy zaczęli pracować w restauracjach. Inni trafili do Uber Eats. Namawiali i jego - pewnie, że robota trochę męcząca, że daje w kość, bo tym rowerem trzeba się jednak najeździć, ale ogólnie jest OK. No i są z tego jakieś pieniądze.
Zgodził się, dlaczego nie, żadna ujma dla mistrza.
Czas był trudny także dlatego, że przez 10 miesięcy nie widział się z rodziną. Coś okropnego. Jeszcze przed wybuchem pandemii spodziewająca się drugiego dziecka żona poleciała z córeczką do Wenezueli. Tam urodziła synka, Aleksa Rubena. Miała opiekę swojej mamy, taty i siostry, tak było lepiej. Ruben został w Europie, szykował się do kwalifikacji olimpijskich, latem 2020 roku miały się przecież odbyć w Tokio igrzyska.
Igrzyska przełożono w końcu na rok 2021, a świat na jakiś czas się zatrzymał. Kraje pozamykano, loty odwołano. On tu, najbliżsi tam. No okropieństwo, wiesz, jak jest.
Szukał, szukał i szukał, aż znalazł jakieś połączenie z Caracas do Rzymu, za które trzeba było wyłożyć duże pieniądze, co też miało wpływ na jego decyzję o podjęciu pracy.
Wyłożył, rodzina dotarła do Łodzi. Wreszcie zobaczył syna.

Takie "drzwi" na przykład

Wujek Ruperto, on w tej historii zajmuje miejsce bardzo ważne. Niech będzie - najważniejsze. Jest trenerem szermierki, fachu wyuczył się jeszcze w Związku Radzieckim, przed upadkiem komunizmu, gdzie skończył studia. Stare dzieje.
W latach 90-tych wrócił do Wenezueli, ale tam szermierka to peryferia sportu, nie miał z kim pracować. Tak powstał "Projekt Rodzina". - Zacząłem trenować z bratem i trójką dzieci mamy siostry - opowiada Ruben.
Była to jednak praca u podstaw, zabawa, a pan Ruperto celował znacznie wyżej. Zatrudnienie i wyzwanie znalazł w dalekiej Polsce, w której bywał za akademickich czasów. Przez dwa lata był tu sam, potem propozycję dostał też robiący ogromne postępy Ruben.
Pierwszy raz zawitał tu w 2000 roku, na trzy miesiące. Miał zobaczyć, jak to będzie. Było dobrze, więc w roku 2003 zamieszkał w Łodzi na dobre, zaczął tam studiować na AWF-ie. I trenować. Do ekipy wujka dołączyli też brat, kuzynka i ich kolega. Wesoła gromada.
Języka nie znał nic a nic. Najgorsze były - i wciąż są - wyrazy na "brz" albo "drz". Takie "drzwi" na przykład, kiedyś nie do wymówienia.

"Czasami wracamy, żeby poczuć nasz klimat"

Ana Ramorez, która wtedy żoną Rubena jeszcze nie była, szybko do niego w Polsce dołączyła. Jak przekonał ją do tego, by wybrała się w nieznane, w Wenezueli zostawiając wszystkich i wszystko?
Z Aną znają się od dziecka. W roku 2004, kiedy na chwilę przyleciał do ojczyzny, zasiedli do poważnej rozmowy. Ona też trenowała szermierkę, więc doskonale go rozumiała. Zaufała mu, uwierzyła, z czego dumny i zadowolony jest nawet dziś, słychać to w jego głosie. Związali się z nowym krajem, tu wychowują dzieci, ale tęsknią, tego uniknąć się nie da. - Czasami tam wracamy, żeby poczuć ten nasz klimat - wyjaśnia Ruben.
Wytłumaczenie, dlaczego do Wenezueli nie wrócą na stałe, dlaczego w Łodzi żyją w dwóch pokojach w bloku, jest bardzo proste - wujek Ruperto. On pracę ma w Polsce, a Ruben z nikim innym trenować nie chce i nie zamierza. Jeżeli w Tokio ma być powtórka z Londynu, czyli drugie olimpijskie złoto, to tylko z nim. Temu podporządkowane jest i przez najbliższe miesiące będzie życie całej rodziny. A potem zobaczymy. - Propozycje różne się pojawiały, nie ukrywał, ale ja stawiam nie na pieniądze, a na wyniki. Dobrze jest, jak jest - wyjaśnia.
Polaków lubi - kulturę, jedzenie, zastrzeżeń nie ma żadnych. - Podoba mi się u was organizacja. Poważnie. Jeżeli spotkanie wyznaczone jest na 11, to jest o 11. A nawet o 10.50. W Wenezueli nikt by na 11 nie przyszedł, na 12 pewnie też nie - tłumaczy.
Osobą do niedawna - mimo olimpijskiego złota - był w drugiej ojczyźnie anonimową, co bardzo mu odpowiadało. Zmieniło się to po medialnych doniesieniach o pracy w Uber Eats, na szczęście dla niego w stopniu niewielkim. Dzwoni, zostawia jedzenie, mówi "dzień dobry" i "smacznego" - jak zawsze.
Bywa jednak i tak, że jest rozpoznawany, niektórzy kojarzą jego nazwisko wyskakujące w aplikacji. Dają wtedy większy napiwek? Ruben zaczyna się śmiać. Dobrze by było, napiwek zawsze jest mile widziany. Wiesz, jak jest.
Igrzyska w Tokio na antenach Eurosportu i w usłudze Eurosport Player.
Autor: Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama