Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Amp futbol. Łukasz Miśkiewicz - sylwetka bramkarza reprezentacji Polski, który stracił rękę w wypadku w kopalni

Emil Riisberg

02/10/2021, 05:20 GMT+2

Ledwie po trzech dniach - po operacji ratującej życie, bez prawej ręki, którą stracił w przerażającym wypadku w kopalni - szukał w sporcie sposobu na dalsze życie. Inne życie. Łukasz Miśkiewicz od dobrych kilku lat spełnia się jako bramkarz w amp futbolu, będąc dwukrotnym medalistą mistrzostw Europy. To pewnie nie koniec.

Foto: Eurosport

Ten drugi medal - znów brązowy - wywalczył kilkanaście dni temu w Krakowie. Polacy niesieni w każdym meczu kilkutysięcznym dopingiem, rzadko niespotykanym w tej odmianie piłki nożnej, z graczami po amputacji kończyny, śpiewająco przeszli fazę grupową (zremisowali tylko z Hiszpanią 1:1, wcześniej wbili Izraelowi osiem, a Ukrainie trzy gole, nie tracąc przy tym żadnego).
W ćwierćfinale wyeliminowali Francję 2:0, w półfinale zatrzymała ich Hiszpania, wygrywając po emocjonującym boju 2:1. W spotkaniu o trzecie miejsce drużyna trenera Marka Dragosza pokonała Rosję 1:0.

Bez taryfy ulgowej

Miśkiewicz, którego rozłożyło przeziębienie, opuścił ostatni występ. Godnie zastąpił go Igor Woźniak. Nazajutrz nie było taryfy ulgowej. Musiał iść do pracy w sklepie kibica GKS-u Jastrzębie, piłkarskiej drużyny z rodzinnego miasta, której kibicuje.

- Emocje opadły od razu po mistrzostwach. Nie było czasu na fetę. Trochę poimprezowaliśmy w naszym gronie, ale praca czekała - opowiada w rozmowie z eurosport.pl 33-letni bramkarz, uznawany za najlepszego fachowca w polskiej amp futbolowej ekstraklasie.

- Wokół turnieju była fajna otoczka. Pierwsza taka impreza w naszym kraju, kibice mogli o nas usłyszeć. Nie spodziewaliśmy się, że na mecz otwarcia (z Ukrainą - red.) tylu ich przyjdzie. Na stadionie Cracovii było siedem tysięcy, a zdarza się, że spotkanie ekstraklasy nie ma takiej widowni. Znajomi opowiadali, że świetnie się bawili. To na pewno pomoże w rozwoju i promowaniu dyscypliny - podkreśla.

Rola gospodarza potrafi nieść, ale i ciążyć. - To nie był łatwy turniej. Odczuwaliśmy presję, bo wiadomo, że inaczej gra się na pustym stadionie, choćby biorąc pod uwagę komunikację. Do tego graliśmy dzień po dniu, łącznie sześć meczów, ale byliśmy na to gotowi. Trochę odczuwaliśmy niedosyt, że nie było złota, ale świat się na tym nie kończy. Za rok mistrzostwa świata i tam spróbujemy swoich sił - zapowiada Miśkiewicz.

Był już brązowym medalistą ME (2017 w Turcji), grał na amp futbolowym mundialu (2018, ćwierćfinał w Meksyku), ale - jak mówi - podium w Krakowie smakowało najlepiej, bo wywalczone po trudnym boju, do tego w domu.

Maszyna szybko zasuwa

- Najśmieszniejsze jest to, że mając dwie ręce, grałem co najwyżej na orliku z kolegami, a z jedną występuję w reprezentacji, zdobywam medale wielkich imprez. To niesamowite, jak życie może się odkręcić - przyznaje Miśkiewicz.

2 sierpnia 2012 roku omal się nie skończyło. Miśkiewicz, wtedy 24-letni, jak zwykle stawił się w kopalni węgla kamiennego w Knurowie.

Miał dyplom z resocjalizacji, wcześniej odbył służbę wojskową, ale nie było wolnych etatów w półotwartym zakładzie karnym w Jastrzębiu-Zdroju. Zresztą wcale nie chciał tam pracować. Zatrudnił się w prywatnej firmie zajmującej się projektowaniem obudowy górniczej. Mówiąc prościej, budowała ona betonowe zabezpieczenia w tunelach, gdzie kopią górnicy, żeby konstrukcja się nie zawaliła. Robota ciężka, polegająca na zalewaniu płynnym cementem ścian, ale dobrze płatna. A im okazalsze efekty, czyli więcej zrobionych metrów, tym bardziej sowita pensja. Wystarczyły pracowitość i sumienność, nie trzeba było mieć wykształcenia górniczego.

- Tego dnia, na koniec zmiany, czyściłem maszynę, która tłoczyła cement. Ściągnąłem siatkę zabezpieczającą i nagle coś gruchnęło nade mną. To w końcu kopalnia, odruchowo się schyliłem i wciągnęło mi rękawicę, razem z dłonią. W maszynie był taki ślimak jak w maszynce do mielenia mięsa. Poczułem jak łamie mi rękę i ją miażdży - wraca pamięcią do dramatycznych chwil.

- Decydowały sekundy. Mimo okropnego bólu, człowiek dostaje też niesamowity zastrzyk adrenaliny. Wiedziałem, że jest bardzo źle, że maszyna szybko zasuwa. Musiałem coś zrobić. Jedyne, co mi wpadło do głowy, to oderwać rękę. Gdyby nie to, wciągnęłoby zaraz głowę i resztę ciała. Śmierć na miejscu - opowiada.

Miśkiewicza ratowali koledzy z firmy i pracujący w pobliżu górnicy, którzy mieli przy sobie prowizoryczne opatrunki. Potem lekarze w szpitalu walczyli o jego życie, bo stracił dużo krwi. Obudził się następnego dnia po operacji.

- Ospały nie do końca kojarzyłem, co się stało. Obróciłem się w prawą stronę. Poleciały łzy. Rodzice byli zdruzgotani. Niektórzy po czymś takim mogliby sobie nie poradzić, ale bardzo pomogli mi przyjaciele, którzy codziennie przez 17 dni odwiedzali mnie w szpitalu. To oznaka troski, zbudowało mnie to. Nikt przesadnie nie współczuł, dlatego dwa dni zajęło mi, żeby się ogarnąć. A trzeciego szukałem jakiegoś sportu dla siebie. Byłem zdeterminowany, żeby się nie poddać - mówi Miśkiewicz.

"Najtrudniej było nauczyć się rzucać"

Owszem, pomysł amp futbolu pojawił się od razu, ale dyscyplina dopiero raczkowała. Funkcjonowała tylko reprezentacja kraju, kluby miały dopiero powstać. Miśkiewicz uznał, że to za wysokie progi. Odpuścił.

Zgłosił się za to do drużyny rezerw GKS Jastrzębie. Rozgrywki C-klasy, mecze mające raczej urozmaicić weekend niż zaspokajać sportowe ambicje. Miśkiewicz, choć bez prawej ręki, radził sobie na boisku. Jako napastnik strzelał gole, pomógł awansować do wyższej klasy rozgrywkowej. Czasem jednak czuł, że rywale go oszczędzają.

- Raz jednemu z nich zwróciłem uwagę, że w piłkę gra się nogami, a nie rękami. Możemy walczyć normalnie. No i chyba jego drużyna wzięła to sobie do serca. Po przerwie dostałem tak, że musiałem zejść z boiska. Potem już się nie odzywałem - śmieje się Miśkiewicz.

Po awansie drużyna rezerw zaczęła się rozpadać, w końcu ją rozwiązano. W międzyczasie na klubową skrzynkę przyszedł mail od pewnego pana, który w Psarach, niedaleko Będzina, chciał założyć zespół amp futbolu. Z planów ostatecznie nic nie wyszło, ale Miśkiewicz przynajmniej miał okazję zagrać w turnieju w Warszawie. Swoich sił w amp futbolu spróbował, reprezentując barwy Gryfa Szczecin.
- Już po pierwszym meczu wyszło, że z bramką nie miałem wiele wspólnego, ale dobrze grałem nogami. Zauważył to obecny selekcjoner kadry Marek Dragosz, który zaproponował współpracę. Na jego zaproszenie pojechałem na pierwsze zgrupowanie w Szczawnicy. I tak w drużynie narodowej gram od sześciu lat - mówi Miśkiewicz.

Na dobre postawił na amp futbol. Reprezentacja, odkąd powstała w roku 2012, rosła w oczach nie tylko sportowo, ale i organizacyjnie szła do przodu. Dzisiaj jest jedną z czołowych w Europie. Postępy między słupkami robił też Miśkiewicz. - Na początku najtrudniej było nauczyć się rzucać, łapać piłkę jedną ręką. Teraz to potrafię. Bramkarzom z dwiema może wydawać się to niemożliwe, ale to kwestia treningów i ciężkiej pracy. Wiadomo też, że czasem trzeba inaczej ustawić się względem bramki, żeby zmniejszyć odległość do tego słupka, gdzie tej ręki nie ma - tłumaczy.

I dodaje: - Gra w amp futbol to była również forma rehabilitacji. W drużynie spotykają się zawodnicy o podobnych dysfunkcjach i przejściach. Łatwiej jest z nimi o tym rozmawiać. Dlatego w reprezentacji jesteśmy ze sobą zżyci, sporo wspólnie przeżyliśmy.
Reprezentacja Polski w Amp Futbolu

Sporo przeszli

Zawodnicy Dragosza, który sam określa ich "bohaterami", przeszli naprawdę sporo. Krystian Kapłon urodził się ze zdeformowaną nogą. U Bartosza Łastowskiego, nazywanego "polskim Messim", lewa była krótsza od zawsze. Przemysław Fajtanowski, marynarz śródlądowy, nogę stracił na statku. Jakub Kożuch po pożarze mieszkania, a ocalił go ojciec, który sam nie zdążył się uratować. Przemysław Świercz, kapitan reprezentacji, żyje bez nogi po wypadku motocyklowym. Kamil Grygiel po tym, jak wypadł z pociągu, a Tomaszowi Misiowi pociąg przejechał po stopie.

- Mimo to chłopaki są uśmiechnięci. Lepiej trafić nie mogłem. Czytałem komentarze w internecie, że jesteśmy herosami. Nie czuję się nim, ale to na pewno bardzo miłe, że ludzie szanują jak gramy, że tworzymy akcje, których nie mogliby powstydzić się normalni piłkarze - mówi Miśkiewicz.

Nie narzeka

Piłka piłką, a jak sobie radzi w życiu codziennym? - Trzeba było uczyć się na nowo, zwłaszcza że byłem praworęczny. Nawet najprostsze czynności jak na przykład zapięcie kurtki początkowo rodziły frustrację. Dzisiaj jednak jest inaczej. Dałem sobie radę z przeprowadzką, zrobiłem remont czy skręcałem meble, choć czasem zdarza się, że potrzebuję pomocy. Nie mam z tym problemu - odpowiada Miśkiewicz.

Na nudę nie narzeka. Poza pracą w sklepie kibica w tygodniu stara się pojechać przynajmniej na jeden trening do Bielska-Białej, gdzie gra w klubie Podbeskidzie Kuloodporni. W jego barwach wywalczył między innymi mistrzostwo Polski.
Na zawodowy kontrakt nie ma co liczyć. Dostaje stypendium, pozwalające mu kupić sprzęt sportowy, ale nie narzeka. Zwłaszcza że w pracy nie ma problemów z grafikiem. Zamienia się z kolegą tak, że zawsze może stawić się na zgrupowaniu czy mecze. W ten weekend w Łodzi odbędzie się trzeci turniej PZU Amp Futbol Ekstraklasa 2021 (łącznie jest ich pięć). W rywalizacji bierze udział pięć zespołów. Podbeskidzie Kuloodporni Bielsko-Biała zajmuje drugie miejsce w tabeli, traci cztery punkty do prowadzącej Wisły Kraków.

- Może amp futbol ruszy do przodu, liga się rozrośnie, więcej młodych zawodników będzie trenować w akademiach i może za dziesięć lat doczekamy się profesjonalnych kontraktów. Nie będzie tak, że po zdobyciu medalu mistrzostw Europy następnego dnia trzeba będzie iść do pracy. To, co robimy teraz, to dopiero początek. Dopiero tworzymy ten sport, na który, mam nadzieję, będą chcieli łożyć pieniądze kolejni sponsorzy. Myślę, że potencjał jest ogromny. Życzyłbym sobie też, żeby amp futbol pojawił się na paraolimpiadzie. Przecież to widowiskowy sport, a piłka nożna jest globalnym sportem - dziwi się Miśkiewicz.

- A czy ja jestem spełniony w amp futbolu? Myślę, że tak. Trener na mnie stawia. Brakuje mi tylko medalu mistrzostw świata. Jeśli go zdobędę, nieważne jakiego koloru, będę miał wszystko, co zamierzałem osiągnąć w tym sporcie - dodaje.
Dziś jest szczęśliwy.
Na lewej ręce wytatuował sobie anioła, bo - jak mówi - ktoś wtedy pod ziemią nad nim czuwał.
picture

Foto: Eurosport

Autor: Krzysztof Zaborowski / Źródło: eurosport.pl
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama