"To trwało dłużej niż 28 sekund". Grosjean powiedział, o czym myślał, gdy płomienie więziły go w bolidzie

Romain Grosjean GP Bahrajnu
Grosjean zabrał głos po wypadku
Video: TVN24, eurosport.pl Grosjean zabrał głos po wypadkuFrancuski kierowca Formuły 1 Romain Grosjean, który cudem wyszedł bez poważniejszych obrażeń z groźnego wypadku podczas wyścigu Formuły 1 w Bahrajnie, przyznał, że uratowała go tzw. aureola, czyli obręcz wystająca z kokpitu i chroniąca głowę pilota.zobacz więcej wideo »Romain Grosjean
Lewis Hamilton podczas GP Eifel
Video: Getty Images Lewis Hamilton podczas GP EifelLewis Hamilton podczas GP Eifelzobacz więcej wideo »
- Nie wiem, czy jest coś takiego jak "cud" i czy można o nim mówić w tym przypadku, ale z pewnością to nie był jeszcze mój czas - mówi w obszernym wywiadzie dla francuskiej stacji TF1 Romain Grosjean. Kierowca Formuły 1 zdradził między innymi, jakie myśli krążyły w jego głowie, gdy pożar uwięził go w bolidzie.
Niedługo po starcie prowadzony przez Francuza bolid uderzył z prędkością 212 km/h w bandy, a następnie eksplodował. Według wyliczeń przeciążenie, jakiemu poddany został kierowca przekroczyło wartość 50G.
Rozerwane na pół auto stało w płomieniach. Zanim kierowca zdołał o własnych siłach wydostać się z kokpitu, spędził w nim niemal pół minuty.
To, że wyszedł ze wszystkiego niemal bez szwanku, nazwano "cudem". Podkreśla się jednak, że niebagatelną rolę odegrał ognioodporny kombinezon, a także obręcz w bolidzie chroniąca głowę zawodników (system Halo), o czym Grosejan mówił kilka godzin po wypadku.
- Nie wiem, czy jest coś takiego jak "cud" i czy można o nim mówić w tym przypadku, ale z pewnością to nie był jeszcze mój czas. Wydawało mi się, że to wszystko trwało znacznie dłużej niż 28 sekund - opowiada francuskiej telewizji.
Myślał o Laudzie
Francuz zdradził, że gdy znalazł się w tarapatach, myślał o rodzinie, ale również o Nikim Laudzie, byłym świetnym kierowcy Formuły 1, który w trakcie kariery brał udział w podobnym zdarzeniu i choć także uciekł śmierci, to nie uniknął przy tym rozległych oparzeń całego ciała.
- Widziałem, jak mój wizjer zachodzi pomarańczowym kolorem, płomienie były po lewej stronie bolidu. Myślałem wtedy o wielu rzeczach. Głównie o Nikim Laudzie, mówiłem sobie, że to niemożliwe, że moja przygoda z Formułą 1 nie może zakończyć się w taki sposób. Myślałem też o moich dzieciach, wtedy powiedziałem sobie, że muszę się stamtąd wydostać. Włożyłem ręce w ogień i poczułem, że się palą. Gdy ktoś pociągnął mnie za kombinezon, wiedziałem, że jestem już poza bolidem.
- Mój pięcioletni syn jest przekonany, że posiadam jakąś magiczną moc, magiczną tarczę miłości. Powiedział, że to właśnie ona mnie chroniła, dzięki niej wiedziałem, jak wydostać się z samochodu. Wyjście z płomieni było prawie jak drugie narodziny. Ten dzień na zawsze odciśnie piętno na moim życiu - dodaje.
Woli pożegnać się na torze
W wyniku wypadku Grosjean doznał jedynie lekkich poparzeń, jest też trochę poobijany. Już kilka godzin po zdarzeniu, gdy przemawiał do kibiców ze szpitalnego łóżka, widać było, że najbardziej ucierpiały jego dłonie, na których miał opatrunki.
- Mam ręce Myszki Miki, ale poza tym nic mi nie jest. Jeśli chodzi o wykonywanie ruchów, to nie mam z tym problemów. Nie czuję się może komfortowo, ale nic mnie nie boli. Czeka mnie trochę pracy z psychologiem, bo śmierć naprawdę zajrzała mi w oczy. Cieszę się, że żyję, teraz widzę niektóre rzeczy inaczej. Ale mam potrzebę powrotu do samochodu. Najlepiej w Abu Zabi, żeby zamknąć swoją historię w Formule 1 inaczej niż w ten sposób - mówi.
Podczas zaplanowanego na 6 grudnia Grand Prix Sakhir w ekipie Haasa zastąpi go Brazylijczyk Pietro Fittipaldi. Kończący sezon wyścig w Abu Zabi odbędzie się tydzień później. To ostatni rok Grosjeana na torach Formuły 1. Francuz informował już o tym kilka miesięcy temu.