Popularne sporty
Wszystkie sporty
Pokaż wszystko

Rzucił boks po wizji religijnej, drugi powrót odradziła mu żona. Teraz Foreman boi się o Tysona i Jonesa Jr

Emil Riisberg

26/07/2020, 11:23 GMT+2

Z jednej strony jest zadowolony, że do boksu - w szczytnym celu - wracają tacy mistrzowie. Z drugiej - obawia się, nawet bardzo, o ich zdrowie. - Porywają się na coś naprawdę niebezpiecznego i ryzykownego - twierdzi 71-letni George Foreman, który sam należy i należeć będzie do pięściarzy legendarnych.

Foto: Eurosport

W czwartek - 23 lipca - wiadomość ogłoszono oficjalnie. Mike Tyson i Roy Jones Jr, niegdyś mistrzowie nad mistrzami, zmierzą się 12 września w Los Angeles w ośmiorundowym, pokazowym pojedynku. Dochód przeznaczony zostanie na organizacje wspierające bezdomnych i uzależnionych.

Foreman: i tak by nie posłuchali

- To piękna historia - przyznał Foreman. Nie ukrywa jednak, że jednak martwi się o młodszych kolegów. A obawy uzasadnione są jak najbardziej, skoro Tyson lat liczy sobie 54, a Roy Jones tylko o trzy mniej.
- Nastawili już umysłu na to wydarzenie, więc nie mogę im powiedzieć, by się wycofali. I tak by nie posłuchali - mówi "Big George".
Zdradził, że sam rozważał powrót, kiedy lat liczył sobie 55. - Byłem w formie i na poważnie o tym myślałem. Kiedy o tych planach usłyszała moja żona, krótko ucięła temat. "Nie zrobisz tego" - oświadczyła.
Potem, już na spokojnie, przekonała męża, że wznowienie kariery to zły pomysł. - Powiedziała, że pożegnałem się z boksem tak, jak chciałem, na własnych warunkach, więc po co do tego wracać - wyjawił Foreman.
Gdyby nie żona, byłby to już drugi powrót "Big George'a".

O pomoc zwrócił się do Boga

Mistrzem był z półki najwyższej. W początkach kariery demolował rywali tak szybko i tak łatwo, że nie zwracał uwagi na ćwiczenia kondycyjne. Nokautował, nokautował, nokautował. Do czasu, aż 30 października 1974 roku trafił na Muhammada Alego. Walka, która odbyła się na stadionie w Kinszasie, przeszła do historii pod nazwą "Rumble in the Jungle".
W rundzie ósmej Foreman padł na deski. Przegrał, po raz pierwszy w karierze, co było dla niego przeżyciem szokującym.
Ta druga porażka, jak się okazało przełomowa, nadleciała dwa i pół roku później - w San Juan na punkty pokonał go Jimmy Young. W szatni "Big George" źle się poczuł. Potem twierdził nawet, że śmierć była już blisko niego. O pomoc zwrócił się do Boga. A Bóg, według jego słów - poprosił, by zmienił swoje życie.
Foreman posłuchał - został pastorem w Houston, otworzył ośrodek swojego imienia dla młodzieży. Stwierdził, że Young wypędził z niego diabła.
Nie boksował przez długich 10 lat.

Uklęknął w narożniku

Wrócił w roku 1987, kiedy był gruby i bez formy, a i tak przed czasem pobił Steve'a Zouskiego. W listopadzie 1994 zbliżał się do 46. urodzin. Stanął oko w oko z młodszym o lat 19 - tak, 19 - Michaelem Moorerem. Stawką były pasy IBF i WBA. Foreman założył te same spodenki, w których przegrał z Alim. Przez dziewięć rund był za wolny, by dopaść rywala. W 10. powalił go na deski.
Znowu był mistrzem. Zerknął w niebo i spokojnie uklęknął w narożniku.
Stoczył jeszcze cztery pojedynki. Trzy wygrał, ten ostatni przegrał. Miał wtedy prawie 49 lat. Na proste pytanie, dlaczego walczył w tym wieku, udzielił prostej odpowiedzi. - Bo byłem głupi. Boks wchodzi w krew, naprawdę. Łatwo zostać pięściarzem, trudno przestać nim być - oświadczył.
Autor: rk / Źródło: eurosport.pl, dailymail.co.uk
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama