Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Andrzej Gmitruk nie żyje. Wspomnienie Janusza Pindery

Emil Riisberg

20/11/2018, 12:08 GMT+1

- Szok. Co tu dużo mówić - mówi eurosport.tvn24.pl Janusz Pindera, przyjaciel zmarłego we wtorek słynnego trenera Andrzeja Gmitruka. - Odeszła ikona, legenda. Na pewno drugiego takiego trenera, z taką charyzmą, mającego na koncie tyle sukcesów, nie było i szybko nie będzie - mówił pięściarski komentator Eurosportu.

Foto: Eurosport

We wtorek świat polskiego boksu i sportu w ogóle zszokowała informacja o śmierci trenera, który pracował z najważniejszymi polskimi pięściarzami ostatnich dekad i prowadził ich do sukcesów w igrzyskach olimpijskich czy w zawodowym ringu. Znakomity trener zginął w pożarze w swoim domu w wieku 67 lat.
- Z tego, co wiem, straż dostała zgłoszenie około czwartej nad ranem. Kiedy dojechali, nie wiem, ile to trwało, to już była tam karetka. W karetce lekarze stwierdzili zgon, zaczadzenie. Nikomu z domowników nic się nie stało. Myślę, że jego problemy z sercem mogły zaważyć w tej sytuacji. Pawłowi Skrzeczowi wiadomość przekazał ponoć lekarz, który był w tej karetce. To był jakiś jego znajomy - mówi Pindera.

Kluczowy kontrakt

Pod jego skrzydłami walczyli m.in. Andrzej Gołota czy Tomasz Adamek. Tego drugiego Gmitruk doprowadził do tytułów zawodowego mistrza świata wagi półciężkiej i juniorciężkiej. W 1988 roku reprezentacja Polski pod jego wodzą przywiozła z igrzysk w Seulu cztery brązowe medale, w tym jeden Gołoty. Mateusz Masternak wywalczył z Gmitrukiem mistrzostwo Europy sześć lat temu.
- Był najmłodszym trenerem kadry. Miał 32 lata, to duża sprawa. Tym bardziej że wtedy apetyty na sukcesy były ogromne. Wcześniej praktycznie z każdych igrzysk wracaliśmy z medalami. Pamiętne igrzyska w 1988 roku, cztery medale, ale jakich miał ludzi: Andrzeja Gołotę, Janka Dydaka, Heńka Petricha, Janusza Zarenkiewicza. Gdyby do Niemiec w tym samym roku nie uciekł Darek Michalczewski, to byłby pewnie jeszcze jeden medal, być może piąty.
- Jeden z pierwszych kontraktów, jakie podpisał, które zaważyły na jego życiu zawodowym, to umowa z Tomaszem Adamkiem. To był kandydat na medalistę olimpijskiego w Sydney, ale rok wcześniej podpisał kontrakt z Gmitrukiem. Współpromotorem był wtedy promotor Lennoksa Lewis Panos Eliades. Minęło pięć lat i Adamek w Chicago wygrał z Briggsem, mistrzem świata - wylicza Pindera.
Ponad tydzień temu doświadczony szkoleniowiec był w narożniku Artura Szpilki, który pokonał Mariusza Wacha. - Umiał dotrzeć do swoich zawodników. Potrafił przekonać ich do wszystkiego jak nikt - wspomina.

"Planów miał dziesiątki"

- Andrzej miał tysiące planów i był w świetnej formie fizycznej, choć od dłuższego czasu poważnie chorował na serce. Bał się o siebie, jeśli chodzi o serce. Miał chorą żonę i trzyletnią córkę, ale pomyślałem, że to niemożliwe, żeby chodziło o serce. Projekt gonił projekt, bo miał zawodników, którzy dawali mu kopa. Z Arturem Szpilką wzajemnie się napędzali - mówi.
8 grudnia Gmitruk miał stać w narożniku innego swojego podopiecznego Izu Ugonoha w walce z Alim Demirezenem o pas mistrza Europy federacji WBO w kategorii ciężkiej. W przyszłorocznych planach była też kolejna gala z udziałem Macieja Sulęckiego w Stanach Zjednoczonych.
- Kilka dni temu rozmawialiśmy. Planów miał dziesiątki. Otwieranie sal treningowych. Był pełen optymizmu, entuzjazmu. Szpilka wygrał mu pojedynek, wcześniej Sulęcki stoczył kapitalny pojedynek z Jacobsem. Izu już łapał wielką formę i prawdopodobnie Andrzej, będąc w jego narożniku, znów by świętował kolejny sukces, bo jeśli dojdzie do walki w tej sytuacji, to Izu będzie dla mnie faworytem pojedynku z Demirezenem.
- Andrzej miał taki moment kilka lat temu, że aż za dużo brał na swoje barki. Był jednocześnie promotorem, trenerem, menedżerem i komentatorem. A więc było tego zdecydowanie za dużo. Jak doszły problemy w domu, to przeciążenie było duże i powoli rezygnował z tych trenerskich obowiązków, w czym był najlepszy moim zdaniem. Zawsze mówiłem: Andrzej, zajmij się poważną trenerką, bo ty jesteś w tym mistrzem. Kiedy zaczął pracować z Arturem Szpilką, który wrócił ze Stanów Zjednoczonych, jakby wzajemnie poczuli chemię i to było takie perpetuum mobile. Wzajemnie zaczęli się napędzać i byli dla siebie wzajemnie energią - opowiada.
picture

Foto: Eurosport

Przeżył tragedię

Po sukcesie z reprezentacją Polski w Seulu Gmitruk wyjechał do Norwegii, gdzie prowadził tamtejszą kadrę i także odnosił sukcesy.
- Miał tam wspaniałego chłopaka Ole Klemetsena, z którym zdobywał medale mistrzostw świata i mistrzostw Europy, pierwsze bodajże od 40 lat medale Norwegii. Ole później został zawodowym mistrzem Europy. Ale Andrzeja ciągnęło do Polski. Wprawdzie tam została jego żona, synowie, z których później jeden, Kuba, niestety zginął śmiercią tragiczną. To była wielka tragedia w życiu Andrzeja. Można powiedzieć, że boks go ściągnął do Warszawy, tu gdzie się urodził - mówi.
Pindera zauważa, że to kolejna ważna postać ze słynnej szkoły Legii Warszawa, która odeszła: - To już kolejna osoba z tej wspaniałej grupy. Wszyscy mniej więcej rówieśnicy. Najpierw zmarł Leszek Święcicki, który był najmłodszy, później odszedł Wiesiek Rutkowski, wicemistrz olimpijski, a dziś Andrzej Kostyra (szef sportu w "Super Expressie") dzwoni i mówi, że nie żyje Gmitruk.
Autor: Piotr Kwiatkowski / Źródło: Eurosport
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama