Popularne dyscypliny
Dyscypliny
Pokaż wszystko

Jerzy Kukuczka zginął 31 lat temu. Rozmowa z Cecylią Kukuczką

Emil Riisberg

24/10/2020, 04:12 GMT+2

Dzwonek do drzwi. Spuszczone głowy. Przygaszeni, zdenerwowani. Już wiedziała, nie wróci do nich, choć obiecywał i prosił, żeby się nie martwiła, bo nie ma czym. - Powiedzieli, że odpadł od ściany. Że nie żyje - wspomina tamten straszny dzień Cecylia Kukuczka. Jej męża - i ojca ich dwóch synów - Jerzego Kukuczkę góry zabrały 31 lat temu.

Foto: Eurosport

Lhotse - 8516 m n.p.m., czwarty co do wysokości szczyt Ziemi. Ta południowa ściana, wtedy niezdobyta. Marzenie i przekleństwo rzucających jej wyzwanie. Niosąca śmierć.
Idą, ryzykują, we dwóch. Asekurujący Kukuczkę Ryszard Pawłowski widzi, że ten nagle zaczyna się zsuwać. Nie zatrzymuje go przelot asekuracyjny. Spada w przepaść.
Cisza.
Pawłowski żyje, wraca do bazy.
Ciała Kukuczki, himalaisty wybitnego, drugiego w historii - po Reinholdzie Messnerze - zdobywcy Korony Himalajów i Karakorum, nie znaleziono. Miał 41 lat. Zginął 24 października 1989 roku.

"Na jednym balu byliśmy, bardzo pięknym"

RAFAŁ KAZIMIERCZAK: "Sukienka na karnawał. Spinki do włosów kolorowe. Klapki japonki". To z notatnika pani męża, pod datą 1 listopada 1989 roku. Zapisał, co robić po powrocie z Lhotse.
CECYLIA KUKUCZKA: To były trudne lata dla Polaków, wszystkiego wtedy brakowało, nawet tych głupich spinek. Tak, prosiłam Jurka, żeby mi je przywiózł.
Chętnie robił zakupy, bardzo lubił przywozić nam prezenty - i mnie, i chłopcom. Tak myślę, że może w ten sposób choć trochę chciał zrekompensować swoją nieobecność.
O tę sukienkę też go pani poprosiła, czy miała być niespodzianką?
Poprosiłam, poprosiłam. Jurek zazwyczaj pytał, co przywieźć.
Kiedyś z Himalajów jeździło się przez Indie, a tam te sukienki były takie piękne. Prawdziwa bawełna, w Polsce nie do zdobycia.
Planowaliście jakiś bal w karnawale, po jego powrocie?
Nie, żaden bal, to taka sukienka do chodzenia na co dzień, co najwyżej na rodzinne wydarzenie, do przyjaciół, na domówkę.
Jurek to był człowiek bardzo zapracowany. Bardzo szybko żył. Kiedy wracał do kraju, ciągle miał za mało czasu. Już myślał o następnej wyprawie, już ją planował, już organizował. Czasy były takie, że absolutnie wszystko trzeba było zdobywać. Nie było sponsorów, nie było pieniędzy, nie było dobrego sprzętu, nie było jedzenia. Poza tym chodził przecież do pracy, między tymi wyprawami, był technikiem elektrykiem. A jeszcze studiował na AWF-ie, gdzie uzyskał w końcu stopień trenera alpinizmu.
Na jednym balu byliśmy, w Warszawie, bardzo pięknym, kiedy Jurek zdobył drugie miejsce w plebiscycie "Przeglądu Sportowego".

Koreańczycy znaleźli żółwia w kropki

"Kocham cię, życie", piosenka z repertuaru Edyty Geppert. Śpiewał ją tam, w górach, na całe gardło, kiedy zdobył Annapurnę.
Był wtedy człowiekiem szczęśliwym. Przeszczęśliwym. Mieli za sobą zimowe wejście, bardzo trudne, z Arturem Hajzerem. Wszystko dobrze się zakończyło, więc śpiewał, z tej radości. Pewnie i dlatego, że mógł robić w życiu to, co najbardziej kochał.
W domu czasami też śpiewał? Porywał panią do tańca?
Nie, nie, do domu wracał zmęczony.
Ale nie, chwila. Wie pan co, prawda, śpiewał. Kiedy spraszaliśmy przyjaciół do Istebnej, do domu rodzinnego Kukuczków, to śpiewał przy ognisku. Lubił górskie i słowackie piosenki.
Miał rodzinę, miał gdzie i do kogo wracać. To ważne w życiu każdego sportowca, nie mówiąc o tych, którzy ryzykują życiem. A on ryzykował.
Wspierałam go, awantur - że znowu gdzieś jedzie, że znowu nas zostawia - nie robiłam.
Nigdy?
Nie jestem awanturnicą, nigdy nie byłam. Czułam żal, to tak. Cholera, znowu jedzie, już go niesie, a dopiero co wrócił. Widziałam, jak naszym synom bardzo go brakuje. A mnie też trudno było się z nim rozstawać, o czym on doskonale wiedział.
Cóż... Tak sobie wybrałam. Nie krzyczałam. Nie chciałam mu odbierać tego, co dla niego było najważniejsze. I najpiękniejsze. On tymi górami żył. Tak się cieszył, kiedy znowu gdzieś wyruszał.
Zabierał ze sobą zabawki synów. Talizman. Przypomnienie.
Na Makalu zabrał biedronkę, honor mu to uratowało.
Właśnie, na szczycie zostawił wtedy biedronkę czy żółwia, bo informacje są sprzeczne?
Biedronkę, w kropki. Wchodził samotnie, jego dwaj partnerzy zrezygnowali. I na dole nikt mu nie uwierzył. Chcieli dowodów, zdjęć, a Jurkowi akurat zepsuł się aparat. "Dowodem jest biedronka" - mówi.
No i nie zaliczyli mu tego wejścia.
Rok później Makalu zdobyła wyprawa koreańska. Natychmiast puścili do Jerzego teleks, że faktycznie jest zabawka, według nich żółw w kropki, bo w Korei biedronek podobno nie ma.
Na nagraniach widać też łańcuszek z krzyżykiem pod rozpiętą koszulą.
Tak, zawsze nosił ten krzyżyk, to była pamiątka podarowana przez jego matkę. Bardzo sobie go cenił, nie rozstawał się z nim. Zgubił go kiedyś pod Lhotse, kiedy był tam pierwszy raz. A bez krzyżyka nie chciał wejść w ścianę, przesądny był. Chodził, szukał i - proszę sobie wyobrazić - odnalazł go w stosie kamieni.

Alarm. Alarm. Alarm

18 września 1987, zdobywają Sziszapangmę z Arturem Hajzerem. Ma wreszcie Koronę Himalajów. Pani cieszy się razem z nim, ale czuje też ulgę.
Tak, przy całej radości pomyślałam, że teraz może trochę przysiądzie, troszeczkę więcej będzie z nami. A on miał następne plany, już na drugi rok pojechał na kolejną wyprawę.
I cały czas myślał o tej południowej ścianie Lhotse. Ta ściana nie dawała mu spokoju. W 1985 roku podjął pierwsza próbę jej zdobycia, nieudaną, musieli się wycofać. To wtedy zgubił i odnalazł też krzyżyk.
Myślał o tej ścianie cały czas.
Wrócił tam cztery lata później. Jesteście na dworcu w Katowicach, pociąg wjeżdża na stację, pośpiech.
"Dbaj o synów. I nie martw się, na pewno wrócę". Tak powiedział.
I pojechał.
Wskoczył do pociągu, w ostatniej chwili. Stał przy szybie w drzwiach, machałam do niego. "Dbaj o synów, nie martw się, na pewno wrócę" - to były jego ostatnie słowa.
Zazwyczaj jechałam z nim do Warszawy, na lotnisko, i tam się żegnaliśmy. Tym razem w Warszawie miał zostać jeszcze jeden dzień, jakieś ostatnie sprawy załatwić, a ja, ze względu na chłopców, jechać nie mogłam. Pożegnaliśmy się na tym dworcu w Katowicach.
Kiedy tam był, na Lhotse, kiedy szykował się do ataku szczytowego, pani z synami spędzała weekend w Istebnej. Po weekendzie ze starszym, z Maćkiem, wróciliście do Katowic, bo szkoła.
Tak, Wojtek z ciocią zostali, taka ładna pogoda była, szkoda było go zabierać. 24 października około 4 nad ranem Wojtek obudził się, a potem obudził ciocię. Przestraszony zaczął jej opowiadać, co mu się śniło - jeździł z tatą windą, winda nigdzie nie chciała się zatrzymać, tata wciskał przycisk "alarm". Alarm, alarm, alarm.
Tam, na Lhotse, była wtedy 9. Mniej więcej o tej godzinie Jurek odpadł od ściany.
Do pani tragiczna wiadomość dotarła dzień później.
Też był piękny, słoneczny dzień. Do drzwi zadzwonili Janusz Majer, prezes klubu wysokogórskiego w Katowicach, i jego żona. Głowy spuszczone, wystraszeni, zestresowani. Już wiedziałam.
Był wypadek, Jurek odpadł od ściany. Nie żyje.
Człowiek czasami myślał: matko, co ja zrobię, jeżeli on nie wróci? Zawsze żyłam nadzieją. Powtarzałam sobie, że jest silny, że jest odważny, więc musi wrócić. No i zawsze nam obiecywał, że wróci.
Słowa nie dotrzymał. Zostawił was. Przepraszam.
Tak.
Wielki smutek miałam w sercu, kiedy dowiedziałam się o wypadku. Bardzo długo nie umiałam uwierzyć w to, że on nie wróci. Nie chciałam w to uwierzyć. Przez rok każdy dzwonek do drzwi... Biegłam, czy to nie on. Może wpadł do jakiejś szczeliny, może z niej wyszedł. I wrócił, stoi z tym swoim plecakiem.
Chłopcy tego za bardzo jeszcze nie rozumieli, może Maciek, bo miał 10 lat. Wojtek pięć, mały był.
Z wyprawy mąż zrezygnował raz, kiedy urodził się pierwszy syn.
Ciekawe, bo dokładnie pamiętam tamten wieczór i telefon od Andrzeja Zawady, który organizował zimowe wejście na Mount Everest. I to, jak Jurkowi trudno było odmówić. Strasznie się plątał.

Kwiaty wręczył siostrze, potem przeprosił i je odebrał

Wchodzicie z koleżanką do kawiarni, widzicie czterech brodatych mężczyzn. I co dalej?
Ich było trzech. A Jurek rzeczywiście miał brodę. Ta kawiarnia nazywała się Cafe Sport. Tamci dwaj byli jego kolegami z pracy, zaprosił ich na jakieś winko, bo tego dnia obchodził urodziny. Świętowanie już skończyli, zbierali się do wyjścia, a my z koleżanką szukałyśmy wolnego stolika. Kiedy nas zobaczyli, powiedzieli, że skoro przyszły takie ładne dziewczyny, to oni zostają.
Tak go poznałam, zupełnie przez przypadek.
Z tej kawiarni odwiózł mnie do mojego bloku autobusem.
I zapytał, czy jeszcze się spotkacie?
Tak jest, zapytał. Pod sama klatkę mnie odprowadził i zapytał. Zgodziłam się. Czymś mnie ten chłopak zauroczył. Te jego oczy, rozmarzone, zagadkowe, taka dobroć z nich płynęła. A może i trochę smutku.
Zgodziłam się spotkać.
Oświadczył się po trzech latach, kwiaty wręczył jednak nie pani, a pani siostrze. Ten twardziel Kukuczka tak się wtedy denerwował?
No właśnie, w takich sprawach damsko-męskich Jurek był bardzo nieśmiały. Strasznie te oświadczyny przeżywał, strasznie się denerwował. Przyszli do mieszkania mojej rodziny z mamą, to była oficjalna uroczystość. Drzwi otworzyła siostra i on ten bukiet wręczył akurat jej. Komiczna sytuacja. Później przeprosił, bukiet zabrał i wręczył mnie.
To proszę o jeszcze jedno wesołe wspomnienie. W Istebnej uczył panią jeździć na nartach.
O matko jedyna.
Ja w ogóle na nartach nie umiałam jeździć, więc przewracałam się cały czas. W końcu nie chciałam już wstawać, bo po co - żeby znowu wpaść w śnieg. A on klepał mnie kijkiem w pupę - dalej, rusz się, bo nigdy się nie nauczysz.
Piękne te czasy były.

"Był u mnie dwa dni temu"

Pani bywa pod Lhotse, pod południową ścianą? U niego?
Staram się tam jeździć w okrągłe rocznice jego śmierci. Ostatni raz byłam rok temu. To dla mnie bardzo wzruszające, dużo mi te wyjazdy dają. Takie ukojenie. Tam mogę sobie z Jurkiem porozmawiać. Pożalić mu się. Czuję, że jestem blisko niego.
A on czasami do pani przychodzi?
Nawet dwa dni temu był. Przez całą noc mi się śnił. Bardzo piękny sen.
A czasami, jak coś źle zrobię czy czegoś nie załatwię, to bardzo mnie upomina. I w tych snach ode mnie odchodzi. To wtedy już wiem: aha, Cecylia, coś źle zrobiłaś, musisz to poprawić.
Z tą górą pani rozmawia? Ma pani do niej pretensje?
Jest mi bardzo smutno, że on tam został, taki samotny. Stoję i na nią patrzę. I gdzieś tam daleko go widzę. Jest.
Cecylia Kukuczka w rodzinnym domu Kukuczków w Istebnej urządziła Izbę Pamięci poświęconą mężowi. Informacje na ten temat, a także wirtualnego muzeum, znajdują się na stronie jerzykukuczka@com.
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: eurosport.pl
dołącz do Ponad 3 miliony użytkowników w aplikacji
Bądź na bieżąco z najnowszymi newsami, wynikami i sportem na żywo
Pobierz
Powiązane tematy
Udostępnij
Reklama
Reklama