Denis Urubko: nie lubię gór. Zbyt wielu przyjaciół tam straciłem
Adam Bielecki o Denisie Urubko
Video: Piaskiem po oczach TVN24 Adam Bielecki o Denisie Urubko30.03 | Adam Bielecki niedawno wrócił z narodowej wyprawy na K2, w czasie której co prawda Polacy nie zdobyli szczytu, ale udało im się uratować ludzkie życie. 34-letni himalaista był jednym z czterech wspinaczy, którzy bezpiecznie sprowadzili z Nanga Parbat francuską himalaistkę Elisabeth Revol. - Nie czuje się bohaterem. Zrobiliśmy to, co mieliśmy zrobić - powiedział Bielecki w programie Konrada Piaseckiego "Piaskiem po oczach" TVN24.zobacz więcej wideo »Nagranie z akcji na Nanga Parbat
Video: tvn24 Nagranie z akcji na Nanga Parbat2.02 | Potwornie zmęczeni opuszczają Nanga Parbat. Chwilę wcześniej Adam Bielecki i Denis Urubko bohatersko ruszyli w górę po mającą problemy z zejściem francuską alpinistkę. Polski Himalaizm Zimowy udostępnił kilkadziesiąt sekund wideo z brawurowej akcji ratowniczej.zobacz więcej wideo »Fronia: Decyzja Urubki nierozsądna
Video: tvn24 Fronia: Decyzja Urubki nierozsądna 24.02 | - Urubko podjął decyzję, która nie jest ani rozsądna, ani bezpieczna. Niewiele teraz zależy od Denisa, ale od działań kolegów, którzy będą stanowili dla niego wsparcie - powiedział himalaista Rafał Fronia, który brał udział w narodowej wyprawie na K2.zobacz więcej wideo »Urubko wrócił do bazy
Video: Robert Jałocha/"Fakty" TVN Urubko wrócił do bazy26.02 | Denis Urubko wrócił do bazy po próbie samotnego ataku na K2. zobacz więcej wideo »Urubko: nie mam za co przepraszać
Video: Fakty TVN Urubko: nie mam za co przepraszać26.02 | Denis Urubko nie czuje się winny wobec kolegów, że opuszcza wyprawę na K2. - Nie mam za co przepraszać. Oni też nie są aniołami - ocenił himalaista.zobacz więcej wideo »Urubko: to była moja szansa na zdobycie szczytu
Video: Fakty TVN Urubko: to była moja szansa na zdobycie szczytu26.02 | Denis Urubko w rozmowie z dziennikarzem "Faktów" TVN. "To była moja szansa na zdobycie szczytu, bez tego byłbym wściekły" - ocenia himalaista.zobacz więcej wideo »
Ledwo się uratował podczas ostatniej wyprawy. Denis Urubko nie zdobył zimą Broad Peaku i ogłosił, że kończy z wysokogórską wspinaczką. – Nie widzę nic, co mógłbym jeszcze tam zrobić – przyznaje w rozmowie z eurosport.pl. Opowiada, co jeszcze skłoniło go do skończenia z himalaizmem, mówi o ostatniej polskiej wyprawie na K2 i dlaczego ma żal do jej uczestników.
Denis Urubko ma pewne miejsce wśród najwybitniejszych himalaistów. Zdobył Koronę Himalajów i Karakorum, czyli wszystkie 14 ośmiotysięczniki świata. Dokonał pierwszych zimowych wejść na Makalu (8463) i Gaszerbrum (8080). Wytyczył nowe drogi na Broad Peak (8051 m), Manaslu (8163), Czo Oju (8201), Lhotse (8516) i Gaszerbrum II (8035).
Do tego w prywatnym CV wspinacza wysokogórskiego ma długą listę akcji ratunkowych, z tą na Naga Parbat na czele.
Próbował w lutym zdobyć Broad Peak, bo nie uznaje dokonania polskiej wyprawy z marca 2013 roku. Urubko twierdzi, że zima w Himalajach i Karakorum kończy się ostatniego dnia lutego, a marzec to już wiosna. Cudem się uratował, bo porwała go lawina. Po zakończeniu wyprawy ogłosił koniec z wielkimi celami w najwyższych górach. Nie chce kusić losu.
Wrócił do Włoch, do Albino, 25-tysięcznej miejscowości niedaleko Bergamo w Lombardii. Tam odebrał ode mnie telefon. Odpoczywa u boku żony, Hiszpanki Marii J. Cardell.
TOMASZ WIŚNIOWSKI: Jak odpoczywa się w Lombardii, wiedząc, że za rogiem czai się koronawirus?
DENIS URUBKO: Nie panikujemy, lokalne władze również uspokajają. Nikt z nas ani żadni z naszych znajomych nie zostali bezpośrednio dotknięci przez epidemię.
Dlaczego trudno było pana namówić na rozmowę?
Słyszę o wielu spekulacjach, ludzie mnie obgadują, żeby się promować. Widzę, jak wielu kłamców nas otacza, od twórców ruchu himalajskiego po samych wspinaczy. A później dziennikarze podają to jako niby coś prawdziwego, tyle że najczęściej nie ma w tym źdźbła prawdy.
To jak jest z tą decyzją o zakończeniu kariery i porzuceniu himalaizmu? To decyzja ostateczna?
Oczywiście, że nie. Dla mnie nie ma nic ostatecznego. Wręcz przeciwnie. Wszystko, czym się w górach zajmuję, jest zmienne. Taktyka, technika i styl wspinaczki. Stały pozostaje tylko cel. Dlatego nikt nie powinien się dziwić, jak zjawię się w Himalajach raz czy drugi. Przykładowo: dlaczego miałbym nie pobić rekordu Juanito Oiarzabala i zdobyć Czo Oju (8201 m, szósta góra świata, leży w Himalajach – red.) czterokrotnie i to w jednym sezonie?
To bezpieczniejsze i przyjemniejsze od tego, co dotychczas robiłem. Ale ekstremalną wspinaczkę, nowe drogi i zimowe wejścia na szczyty w Himalajach, odpuszczam. Zostawiam sobie jednak furtkę, na wypadek gdyby moja żona poprosiła mnie o pomoc w wytyczeniu gdzieś nowej drogi w alpejskim stylu. Pomogę jej.
Co pana skłoniło do takiej decyzji?
Poświęciłem ekstremalnemu alpinizmowi wiele lat, wystarczy. Zdałem sobie sprawę z moich ambicji i nie widzę nic, co mógłbym jeszcze zrobić.
A jak to się ma do jakości moich dokonań? Zrobiłem pięć nowych tras w stylu alpejskim na ośmiotysięcznikach. Dwa razy biłem rekord we wspinaczce z wysokości 4000 metrów na szczyt powyżej 8000 metrów. Dwukrotnie szedłem na ośmiotysięcznik zimą. Wspinałem się nieprzeciętnie trudnymi drogami, w skalnych bastionach, jak w przypadku gór Uszba na Kaukazie, Piku Pobiedy na wschodzie Rosji czy Kali-Himal w Himalajach. Jestem usatysfakcjonowany.
Kolejna przyczyna to odpowiedzialność. Moja żona, dzieci i rodzice potrzebują większej uwagi i wsparcia. To odpowiednie słowa: dobry alpinista równa się żywy alpinista. Chcę poświecić więcej czasu najbliższym.
Mam dosyć tracenia czasu. Zbyt często to się zdarzało. Poświęciłem wiele czasu na treningi, tracili na tym rodzina i znajomi. Wyprawy trwały po dwa-trzy miesiące, a partnerzy na wyprawach okazywali się balastem, jak wiele razy Simone Moro, tak samo było podczas ostatniej próby zdobycia K2 czy w tym roku na Broad Peaku, mam na myśli Dona. Bycie dobrym jest w porządku, ale nie zawsze wystarczy do wejścia na szczyt. Wiele razy byłem zmuszany do przerwania wypraw z powodu nieodpowiedzialności innych ludzi. Teraz wolę poświęcić czas na coś innego.
Kiedy zdecydował pan o zakończeniu z wielkimi wyzwaniami w tych najwyższych górach? Podczas ostatniej wyprawy na Broad Peaku, kiedy otarł się o śmierć, czy jeszcze przed jej rozpoczęciem?
Oczywiście, że przed. Nawet żartowaliśmy sobie z Donem i Lottą, z którymi się tam wspinałem, że to moja ostatnia wyprawa. Odliczałem dni. Mówiłem do nich: jeszcze 45, jeszcze 30, 20 dni do końca mojej himalajskiej kariery. Niemniej dużo i z całego serca walczyłem. Odwaliłem kawał roboty w drodze na szczyt. Tam miały miejsce za trzy ataki szczytowe, w tym dwa samodzielne, kiedy Don poczuł się źle.
To czym będzie się pan teraz zajmował?
Tym samym co ty. Praca, dzieci, hobby, będę cieszył się życiem. Plus skałki. Ekstremalnie, ale bezpiecznie. Marzy mi się wspinaczka skalna 8a, to jeden z najwyższych stopni trudności.
Mam przed sobą pana książkę, która nosi tytuł "Skazany na góry". Z tego, co pan mówi, wynika, że Denis Urubko wcale nie jest skazany na góry?
Nie, nie jest skazany. Zresztą nie lubię gór. Zbyt wielu przyjaciół tam straciłem.
A liczył pan, ile żyć uratował w górach?
Tak, około dziesięciu. Ale wielu ludzi ochroniłem przed odmrożeniami i innymi urazami. No i ja byłem ratowany ze trzy razy, za co moim przyjaciołom i wyprawowym partnerom dziękuję.
Uratowałem około dziesięć osób, ale to nic wielkiego. Popatrzmy na ratowników medycznych, oni ratują życie codziennie, czy to we Wrocławiu, czy w Ostrowie Wielkopolskim. My, himalaiści, realizujemy tylko swoje egoistyczne pobudki.
Uratował pan dwoje Polaków, Annę Czerwińską i Marcina Kaczkana. Stan zdrowia której z tych osób był bardziej skomplikowany?
Obie sytuacje były tak samo poważne. Ania i Marcin oczywiście potrzebowali mojej pomocy, ale pokazali, jak silne mają charaktery. Bez ich starań wszystko zajęłoby więcej czasu i byłoby ogromnym ryzykiem.
Co bardziej smakuje w górach? Zdobycie szczytu czy skuteczna pomoc?
Szczyt. Zdecydowanie.
Wiem od pana znajomych, że ma pan w sobie sporo żalu po ostatniej polskiej wyprawie na K2. O co najbardziej i do kogo?
Mam żal do ludzi, którzy kłamali przed, w trakcie i po wyprawie.
A precyzyjniej?
To zbyt obszerna sprawa, żeby ją teraz i tutaj omawiać. To temat na oddzielną dyskusję, nie chcę o tym mówić. Jeśli już, to proszę zapytać Bogusława Magrela, to szef Polskiego Klubu Alpejskiego. On najlepiej mnie zna i wie, co o tym myślę.
Czy z perspektywy czasu postąpiłby pan tak samo i bez konsultacji z kierownictwem wyprawy samotnie przypuścił atak szczytowy?
Oczywiście.
A co jeśli otrzyma pan zaproszenie do wzięcia udziału w kolejnej polskiej wyprawie na K2?
Musiałbym to przeanalizować, czy znów chciałbym spędzić trzy miesiące w zespole, w którym nie brakuje wspinaczy słabych, przegranych i kłamców. Raczej nie chciałbym. Wyprawa pokazała, że jest trzech-czterech dobrych himalaistów. To Marcin Kaczkan, Adam Bielecki, Rafał Fronia i młody Maciej Bedrejczuk.
Tak naprawdę w ostatnich latach nie zaobserwowaliśmy żadnego polskiego akcentu w himalaizmie. Owszem, jest Andrzej Bargiel. Doceniam to, co robi, ale to coś innego niż wspinaczka wysokogórska. Było dużo słów, wiele wymówek, ale w rzeczywistości kończyło się na okazywaniu słabości. Słyszeliśmy dużo o osiągnięciach Cichego, Kukuczki, Kurtyki i innych, ale najnowsza generacja nie jest gotowa na wyzwania w wysokich górach.
Ostatnie sukcesy? Piotr Morawski i zimowe wejście na Sziszapangmę (8013 m) czy moja nowa droga na Gaszerbrum II (8035 m). Nie za wiele, prawda? Nie chcę nikogo zmuszać do wspinaczki powyżej ośmiu tysięcy, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.
Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni i dokonamy czegoś naszego w Himalajach i Karakorum.